tag:blogger.com,1999:blog-46813177495095292062024-03-20T14:31:32.675+01:00Odpad umysłowyUnknownnoreply@blogger.comBlogger12125tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-20686464026630627812015-07-04T02:26:00.001+02:002015-07-04T02:42:02.820+02:00Legend of Korra - Air<div style="text-align: justify;">
Tak jak nad The Last Airbender zachwyty piał prawie każdy fan animacji (łącznie z niżej podpisanym), Korra zdaje się być jednym z bardziej kontrowersyjnych tematów w tym środowisku. Opinie są podzielone, ale nie tylko skrajne - w dyskusjach można zobaczyć cały przekrój gustów, oczekiwań i wrażeń. Już od dłuższego czasu chciałem dodać swoją cegiełkę, ale moja opinia o Korrze zmieniała się z sezonu na sezon i z odcinka na odcinek. Czasem byłem w stanie sformułować co mi przeszkadzało w danym epizodzie, a innym razem nawet po głębszym przemyśleniu przychodziło mi do głowy tylko złe tempo.<br />
<br />
Tekst ten kieruję do osób, które już oglądały Korrę, albo nie planują jej oglądać (innymi słowy - uwaga, spoilery!). Serial się skończył, więc pora, by poznać odpowiedź na ważne pytanie: co było największą wadą Księgi Powietrze?</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguov5Ub6LZYtHoiTKFQPKKu_hH5CVt2Om2UuLB_xclOvfozbi_s8GS00wFfebOJ5seJGj4lmDCcRz-mLzUAA39zvTTGeMModdatidXteNhAkDqkhen0P-IODbi-x8Jnz1gqROxb2qYdbw/s1600/Hasook.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguov5Ub6LZYtHoiTKFQPKKu_hH5CVt2Om2UuLB_xclOvfozbi_s8GS00wFfebOJ5seJGj4lmDCcRz-mLzUAA39zvTTGeMModdatidXteNhAkDqkhen0P-IODbi-x8Jnz1gqROxb2qYdbw/s320/Hasook.png" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czy to ten koleś?</td></tr>
</tbody></table>
</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a>1. TLA było opowieścią drogi. Bohaterowie właściwie co odcinek trafiali w zupełnie nowe miejsca i poznawali nowych ludzi, albo nowe oblicza starych znajomych. Pokonując przeszkody rozwijali się i rośli w siłę, a dzięki nabytym doświadczeniom mogli stawić czoła temu, co czekało ich na końcu podróży. Chociaż ten rodzaj historii wymaga dużej różnorodności, to jednak nie każde odwiedzane miejsce i poznana postać muszą być skomplikowane i wielowymiarowe. Wystarczy, że będą tłem dla naszych bohaterów - nowymi okolicznościami, które pozwolą im pokazać się z innej strony, postawią w trudnej sytuacji, albo wydobędą niespodziewaną reakcję. Stworzą pozory ciekawego i pełnego różnorodności świata i tym samym pozwolą nam na łatwiejszą immersję. Jeśli masz ciekawych bohaterów, to po prostu wrzuć ich gdziekolwiek i daj im pretekst do działania - w ten sposób rozwijasz zarówno ich, jak i świat.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W Legendzie Korry twórcy podejmują się nowego zadania - chcą stworzyć żywe, ciekawe miasto. W pewnym sensie to łatwiejsze od tego, co zrobili w TLA. W końcu zamiast tworzyć kilkanaście miejsc które bohaterowie odwiedzają w trakcie podróży, wystarczy stworzyć jedno. Rzecz w tym, że to jedno miejsce musi być dużo ciekawsze od epizodycznych lokacji. Wiąże się to z fundamentalną zmianą sposobu prowadzenia opowieści. Serial nie dostarczy ekscytacji i poczucia świeżości towarzyszących wizycie w nowym miejscu, więc potrzeba czegoś w zamian. Miasto musi być żywe i wielowarstwowe, a bohaterowie muszą je wiecznie odkrywać na nowo. Powinno sprawiać wrażenie, że dzieje się w nim dużo więcej, niż to, co widzimy na ekranie. Inaczej wyda się martwe i stanie się jedynie zbiorem teł dla wydarzeń, nigdy nie będzie ich katalizatorem ani integralną częścią.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Chociaż prowadzenie akcji na zamkniętym obszarze jest wymagające, to daje możliwość zrobienia czegoś, co było niemożliwe w TLA - stworzenia sieci powiązań między miejscami, ludźmi i wydarzeniami. W końcu prawdziwej natury miasta nie da się objąć rzutem oka - architektura i charakterystyczne obiekty to tylko jeden z wielu elementów. Potrzeba bohaterów drugo i trzecioplanowych, pokazujących jak wygląda życie różnych grup społecznych - jak wyglądają ich mieszkania, gdzie pracują, jak spędzają czas wolny. Potrzeba ośrodków społecznych, w których będą się spotykać i splatać losy. W końcu potrzeba wydarzeń, które bezpośrednio dotkną tylko część osób, ale pośrednio ich skutki będą roznosić się jak fala, pogłębiając wrażenie żywego organizmu, którego człony nie mogą funkcjonować całkowicie niezależnie od siebie. Takimi miastami mogą się pochwalić seriale superbohaterskie w stylu Spidermana, w którym dualizm cywilnego i zamaskowanego życia pozwala nam zobaczyć dwa różne oblicza miasta (które czasem się spotykają, co pogłębia imersję). Jeszcze lepszym przykładem jest Gravity Falls, które idealnie oddaje klimat małego miasteczka w którym wszyscy się znają, postaci poboczne regularnie przewijają się w tle wydarzeń, w których nie odgrywają roli, a dawne postaci tła czasem wchodzą na bliższy plan.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwFc7LNSrnuv9sVpWmk5i4Un2imsMV7mxsYLffcOzQU3F_UYJJVHM2FE-GgFWKCeHPLvr7zET1wmta9t2Z9EaO0Xu58LI3UAw14YyJSnchZIrHbLVqDOaz03WpEgXzE0ma9HkvBMaAfbc/s1600/Avatar_Korra_Park.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjwFc7LNSrnuv9sVpWmk5i4Un2imsMV7mxsYLffcOzQU3F_UYJJVHM2FE-GgFWKCeHPLvr7zET1wmta9t2Z9EaO0Xu58LI3UAw14YyJSnchZIrHbLVqDOaz03WpEgXzE0ma9HkvBMaAfbc/s400/Avatar_Korra_Park.png" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przypadkowe spotkanie w parku to jedna z moich ulubionych klisz</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Niestety, w Korrze mamy do czynienia z pesymistycznym scenariuszem. Miasto poznajemy wyrywkowo, tak jakby były w nim tylko 2-3 miejsca warte uwagi, a wszystko inne było jedynie wypełniaczem. Praktycznie każda postać poboczna zostaje wpleciona w główny wątek, co tworzy wrażenie sztuczności, redukując je do roli narzędzia fabularnego. Serial próbuje jakby iść na skróty - pominąć etap budowania świata i od razu rzucić nas w wir wydarzeń. Stara się skupić na jednym wątku i nie pozwala przesadnie rozrosnąć, żeby nie mieć potem problemu z pozamykaniem wszystkiego... Co jest dobrym podejściem w opowieści drogi gdzie jedyną stałą między odcinkami jest mała grupa bohaterów, ale pozostawia poczucie niesmaku i zmarnowanego potencjału kiedy co odcinek widzimy to samo, nudne i puste miejsce.<br />
<br />
Stadion do probendingu mógłby spełnić rolę miejsca, wokół którego kręci się fabuła, ale niestety jest nadużywany w pierwszej połowie serialu i kompletnie olany w drugiej. Poza tym probending przez cały czas jest nam sprzedawany jako wątek poboczny, który aż do ostatniego odcinka nie splata się z główną linią fabularną. Z kolei o wyspie airbenderów i siedzibie rady miasta można powiedzieć, że są wykorzystane w sam raz - poznajemy je z odmiennych stron i dzieją się w nich różnorodne wydarzenia. Ale takich miejscówek powinno być po prostu więcej - większość z nich (knajpy, mieszkania, ulice, kryjówki i miejsca spotkań rebeliantów) albo pojawia się tylko raz, albo jest na tyle sztampowa, że nawet nie dałoby się poznać, gdyby bohaterowie to samo miejsce odwiedzili dwa razy. Poraża też ilość lokacji w finale sezonu, o których istnieniu wcześniej nie wiedzieliśmy - co podkreśla, jak nieistotną rolę w fabule odgrywa miejsce wydarzeń.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUXUMey2Gx48C9sw68_9Wq5MXFrS0ypg3_RpEif0j9EAdpYl-k81dKkozIuI86boYpnUNVX9ZCwzxd0KcYn1fBvbBfZax1bRInvTxfhPNer0RRQL3QPpNgAAv_Pg2kGuso6SG6xI8JnK0/s1600/Republic_City_under_attack.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="223" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUXUMey2Gx48C9sw68_9Wq5MXFrS0ypg3_RpEif0j9EAdpYl-k81dKkozIuI86boYpnUNVX9ZCwzxd0KcYn1fBvbBfZax1bRInvTxfhPNer0RRQL3QPpNgAAv_Pg2kGuso6SG6xI8JnK0/s400/Republic_City_under_attack.png" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">To powinna być zapadająca w pamięć scena</td></tr>
</tbody></table>
<br />
2. Jedną z cech najmocniej definiujących LoK jest jej stosunek do TLA. Nie sposób nie zauważyć wszelkiej maści nawiązań, kontrastów i odbić przeszłych wydarzeń. Mój stosunek do tej decyzji waha się między obojętnością, a zniesmaczeniem. Finezyjne nawiązywanie do poprzednika może oczywiście dać dobry efekt, rozwijając wcześniejsze pomysły, dając okazję do ujrzenia dawnych bohaterów w całkowicie nowym świetle czy po prostu pokazując, jak zapamiętała ich historia. Ale jeśli zrobić to nieumiejętnie, to wszystko wyda się wymuszone i na siłę, <a href="https://www.youtube.com/watch?v=bxU2eqZtYmc">jak u pewnego znanego reżysera</a>.<br />
<br />
Aanga poznajemy jako przeciętnego mnicha z narodu powietrza. Na początku nie chciał być w ogóle avatarem, a jak już się na to godzi, to nie przechodzi tradycyjnego treningu. Pozostałe żywioły poznaje w trakcie podróży, od takich nauczycieli, jakich udaje mu się znaleźć. Za to Korra dorasta w odizolowanym środowisku, trenując bendowanie pod okiem organizacji Biały Lotos. Cieszy się z bycia avatarem i bez trudu posługuje się wodą, ogniem i ziemią, ale nie ma w niej za grosz uduchowienia i smykałki do kontrolowania powietrza. Aang był bardzo dojrzały jak na swój wiek, a Korra jest typową nastolatką z szalejącymi hormonami. Aang uciekł z domu po to, by nie być avatarem. Korra ucieka z domu po to, żeby stać się nim jak najszybciej. Tutaj nie mam zarzutów - porównania między dorastaniem dwóch avatarów nie są nachalne i seriale uzupełniają się, pokazując łącznie naukę wszystkich czterech żywiołów i zarówno typowy jak i nietypowy trening avatara.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXxoz7_gob7tPLgHMJ6FxF1RYQDUP1P6y1e1reYmo9mImqcC51cTK-cyPT9cGw1-qDNsHstIgCm1TvrxnZQnjctHhA6r2bmaJW0PLfcdrWfxIQrCRJzAeHRhEY9YQt96Zc94W83ts1K2w/s1600/POSZLAKA2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXxoz7_gob7tPLgHMJ6FxF1RYQDUP1P6y1e1reYmo9mImqcC51cTK-cyPT9cGw1-qDNsHstIgCm1TvrxnZQnjctHhA6r2bmaJW0PLfcdrWfxIQrCRJzAeHRhEY9YQt96Zc94W83ts1K2w/s400/POSZLAKA2.jpg" width="316" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Korra wynalazła też internetowe powiedzonka</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z kolei problemem jest dla mnie to, jaką rolę odgrywają bendowanie energii i krwi. Pierwsze poznajemy dopiero w ostatnim odcinku TLA, kiedy Aang korzysta z danej mu przez Lwiożółwia zdolności do odbierania innym bendingu. Używa jej jako ostateczności - kiedy jakiś bender staje się zagrożeniem dla świata i nie ma wątpliwości, że ze swoimi umiejętnościami byłby nim zawsze. Z kolei bendowanie krwi odkrywamy w chyba najmroczniejszym odcinku tej serii, w którym staruszka z narodu wody mści się na obywatelach narodu ognia bendując krew w ich ciele, czyniąc ich swoimi marionetkami.<br />
<br />
Już w trzecim odcinku Korry dowiadujemy się, że w Republic City działa aktywista znany jako Amon, który również posiada zdolność odbierania bendingu i zamierza pozbawić go cały świat. Średnio mi się to podoba - w TLA ta umiejętność została przedstawiona jako coś bardzo mistycznego, niezwykłego i oczywiście dostępnego tylko dla avatara. A teraz powraca na samym początku, jako pierwsze zagrożenie dla Korry. Niemniej to ciekawy koncept - umiejętność, która dla Aanga była ratunkiem przed koniecznością zabicia groźnego przeciwnika, wpada w niepowołane ręce i staje się groźną bronią. Poza tym to otwiera świat możliwości - skąd nie-avatar zdobył tę umiejętność? Czyżby od duchów? Czyżby Amon wcale nie miał tej umiejętności i współpracował ze swoimi ofiarami, które tylko udają utratę zdolności? A może to Aang we własnej osobie, który w jakiś sposób złamał cykl reinkarnacji avatarów i pozostał na tym świecie mimo narodzin Korry?<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKCb6OOwSmhc9i_pFfvihWdIFplFUVFMLQDxnwgnbP5M0AxPTbsVN9nysV0QtwF7vgxQgP0jsoFvrzof8NNQ7PKwzke2qvJzYnVDBlwXBbbc3mutcgFQsVz-UgXlwBnNIXbGHmhS0SaQo/s1600/tumblr_m322m6JXXz1rou33uo1_1280.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKCb6OOwSmhc9i_pFfvihWdIFplFUVFMLQDxnwgnbP5M0AxPTbsVN9nysV0QtwF7vgxQgP0jsoFvrzof8NNQ7PKwzke2qvJzYnVDBlwXBbbc3mutcgFQsVz-UgXlwBnNIXbGHmhS0SaQo/s400/tumblr_m322m6JXXz1rou33uo1_1280.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zbyt często fałszywe przecieki są lepsze od rzeczywistości</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Odpowiedzią na wszystko okazuję się być bendowanie krwi. Umiejętność, którą wedle naszej wiedzy w TLA posiadały raptem dwie osoby. Problem w tym, że wyjątkowość jest ciekawa tylko wtedy, kiedy mamy porównanie do zwyczajności. Zatem bendowanie krwi jest wyjątkowe, bo to umiejętność posiadana przez nielicznych benderów wody. W podobny sposób LoK próbuje nas zachwycić tym, że w serialu pojawia się bender krwi, który może bendować nawet bez pełni księżyca. Ale co jest w takim razie zwyczajnością? Ta jedna staruszka z TLA, która mogła po prostu być słabym benderem? Katara, która wedle naszej wiedzy użyła tej zdolności tylko dwa razy i raczej nie spieszyła się do badania jej właściwości? Bendowanie krwi od razu wydało mi się oznaką braku pomysłu ze strony twórców, typowym narzędziem fabularnym wprowadzonym tylko po to, by służyć czemuś innemu. Narzędziem, które na siłę tłumaczyli i przedstawiali w taki sposób, jakby był to dla nich przykry obowiązek.<br />
<br />
Dlatego gdy odpowiedzią na nurtujące widzów pytanie okazało się być "Amon jest tak wyjątkowy, że swoim bendowaniem krwi odbiera bending innych", to nie mogłem uwierzyć, że oglądam serial od tych samych twórców, którzy robili TLA. Do tego, o czym mówiłem wcześniej, dodajcie sobie, że bendowanie krwi to najmniej efektowna umiejętność w całym uniwersum. Miotanie ognia, przenoszenie gór, tworzenie wichury - efektowność towarzyszy nawet rzadziej spotykanym umiejętnościom, takim jak leczenie czy rażenie prądem. A tutaj twórcy zdecydowali się na zdolność, która oryginalnie wywoływała raczej niepokój niż zachwyt - w końcu widać ją było głównie w bólu na twarzach kontrolowanych osób. Staruszka z TLA używała jej do torturowania, a nie do walki. A tutaj przedstawiana jest jako ostateczna, niepokonana umiejętność bojowa, której oprzeć można się tylko w stanie Avatara.<br />
<br />
Skoro już jesteśmy przy bendowaniu: W TLA poznaliśmy specjalne techniki, którymi posługuje się tylko garstka benderów. Wspomniałem już o rażeniu prądem, które było umiejętnością przekazywaną w rodzinie królewskiej narodu ognia. Toph odkryła, że benderzy ziemi są w stanie kontrolować również metal. W Korrze obie te umiejętności są dostępne dla mas - benderzy ognia pracują w elektrowniach, ładując prąd w transformatory, a benderzy metalu są oficerami założonej przez Toph policji. Trochę żal wyjątkowości związanej z tymi zdolnościami, ale w nowoczesnym Republic City nie ma miejsca na wyjątkowość - zamiast tego jest udzielanie swoich talentów na rzecz dobra wspólnoty. Efekt jest nieskończenie lepszy niż przy bendowaniu krwi. Gdyby najpierw przedstawiono nam je jako umiejętność używaną przez gangsterów czy innych "benderów na zlecenie", a dopiero potem zachwycano tymi wyjątkowymi benderami z rodziny Amona, to wpisałoby się to w narrację upowszechnienia się technik dawniej dostępnych nielicznym. Tego jednak niestety zabrakło.<br />
<br />
Ostatnim problemem o którym wspomnę jest wykorzystanie postaci z TLA. To już bardziej kwestia preferencji, ale w tym wypadku ich nadużywanie wydaje się wpisywać w trend nawiązywania do poprzedniej serii po to, żeby zwiększyć prestiż bieżącej. Aang jako duchowy przewodnik Korry i jego syn jako głowa narodu powietrza byli naturalną koleją rzeczy. Ale oprócz tego mamy Katarę jako mentorkę Korry, córkę Toph jako komisarza policji, wnuka Zuko jako generała wojskowego i Sokkę jako prokuratora, a ta lista rośnie z każdym sezonem. Całkiem sporo, jak na mój gust.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT5uBU-mwrESLOvUY2FJkhLVJba_mU-Hkh8Rdo0UEGayoJ0NdVgRxIJWwHFZZYj2-WEz0j_p1BWzxqnpmMMjz_k0_wgTC29USVakT4yOYhRbOLhRE_ZzKZcKOw1VHaAG1FEH_IDHYJHEE/s1600/Korra_meeting_Mako.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjT5uBU-mwrESLOvUY2FJkhLVJba_mU-Hkh8Rdo0UEGayoJ0NdVgRxIJWwHFZZYj2-WEz0j_p1BWzxqnpmMMjz_k0_wgTC29USVakT4yOYhRbOLhRE_ZzKZcKOw1VHaAG1FEH_IDHYJHEE/s400/Korra_meeting_Mako.png" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nieustające porównania ze starymi postaciami nie pomagają polubić nowych</td></tr>
</tbody></table>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
3. A więc Amon, główny antagonista tego sezonu, potocznie znany jako "zmarnowany potencjał". Tajemniczy, zamaskowany koleś, który twierdzi, że bending jest z natury czymś złym - używanym do prowadzenia wojen i dokonywania przestępstw. Uważa, że benderzy używają swoich zdolności do pomiatania tymi, którzy urodzili się bez bendingu. Jego rozwiązanie? Zebrać sobie rzeszę popleczników, zlecić stworzenie broni zdolnej do walki z benderami i wyposażyć w nią swoją partyzancką armię, a w ostatecznym rozrachunku pozbawić cały świat bendingu. Amon jest przedstawiony jako idealny lider rewolucyjny - silny, pewny siebie, porywający tłumy przemowami i tworzący strategie, w który ciężko doszukać się dziur. Człowiek z wizją, którą konsekwentnie realizuje.<br />
<br />
Co poszło nie tak? Cóż, jak wspomniałem - Amon jest antagonistą. Od początku jest obrazowany jako "ten zły", zagrożenie, które trzeba powstrzymać za wszelką cenę. Ale nie chodzi o to, czy miał rację, czy nie. Chodzi o sposób, w jaki serial zadaje to pytanie, a także to, że bohaterowie kompletnie je olewają. Bo trzeba zauważyć, że pierwszymi ofiarami Amona są gangsterzy i drużyna probenderów, która zdobyła mistrzostwo oszukując. A jednak nikt nie zadaje sobie pytania, czy tacy ludzie powinni móc bendować. A żeby widz nie miał wątpliwości, że Amon jest złym kolesiem, to widzimy, że jest niesłowny - obiecuje spotkać się z Avatarem 1 na 1, a zamiast tego szykuje pułapkę. Do tego jeden z jego popleczników jest nierozsądny - nienawidzi wszystkich benderów dlatego, że zabójca jego żony był benderem. A w końcu okazuje się, że Amon sam jest benderem i sam ten fakt sprawia, że jego poplecznicy go opuszczają.<br />
<br />
Warto zauważyć, że bending jest używany nie tylko do walki, ale też do uprawiania sportu, do tworzenia sztuki, a nawet do pracy. A jednak nikt o tym nie wspomina, kiedy Amon demonizuje benderów i zastosowanie ich zdolności. Serial pozwala mu przekonywać widza do swoich racji i nawet pokazuje przykłady tego, jak rzeczywistość potwierdza jego tezę. A w zamian jedynie swoim tonem metaforycznie macha palcem, mówiąc: "Uważajcie! Nie dajcie się nabrać na jego logikę i retorykę, to jest bardzo zły człowiek!" A jako jego upadek pokazują dwa niewielkie kłamstwa, które jedynie poprawiały jego wizerunek, ale nie zmieniały ideałów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuu_KvSyPSA-zvqbawquBPnDsT8Y4x_K_P32XWNmpNmRohSBZdrhDh3dkRoTpW92POBDz-mxAsqQIy7eEzB-IRceQwLnkxOZI5jhz_ul7Flev9cjcYCXM5Wd85Yw74wE2f6AvGHY0xur8/s1600/Amon%2527s_scar.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="225" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuu_KvSyPSA-zvqbawquBPnDsT8Y4x_K_P32XWNmpNmRohSBZdrhDh3dkRoTpW92POBDz-mxAsqQIy7eEzB-IRceQwLnkxOZI5jhz_ul7Flev9cjcYCXM5Wd85Yw74wE2f6AvGHY0xur8/s400/Amon%2527s_scar.png" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Powyżej: poprawa wizerunku</td></tr>
</tbody></table>
<br />
4. Jednak odpowiedź na pytanie ze wstępu jest banalna. Największą wadą pierwszego sezonu Korry jest jego <b>tempo</b>. Powszechnie znanym wśród fanów faktem jest to, że serial oryginalnie był rozpisywany na 20 odcinków, ale producent zgodził się jedynie na 12 i trzeba było dokonać cięć. Odbiło się to w bardzo nierównym zbalansowaniu wątków, braku rozwoju postaci pobocznych, pospiesznym otwarciem i koślawym zamknięciem niektórych kwestii oraz bardzo powierz-chownym potraktowaniu każdego tematu, który nie był kluczowy, dla rozwoju fabuły. W serialu brakowało głębi i atmosfery, były tylko dialogi i sceny akcji.<br />
<br />
Pierwszy sezon Korry nie był dziełem na miarę The Last Airbender i chociaż rozpalał wyobraźnię projektami miasta i postaci, to historia, scenariusz, elementy komediowe i reżyseria pozostawiły wiele do życzenia. Co prawda serial doczekał się czasów świetności, ale warto pamiętać, że najpierw zaliczył falstart.</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-21156125274520310202014-10-21T04:56:00.001+02:002014-10-21T04:57:50.092+02:0030. Warszawski Festiwal Filmowy<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://i.imgur.com/61FEJoZ.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" src="http://i.imgur.com/61FEJoZ.jpg" height="131" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
No więc wybrałem się na kilka filmów w ramach WFF. Trochę przypadkiem, bo nie jestem właściwie wielkim fanem kinematografii - mam duże zaległości w klasykach, na blockbusterach bawię się tak sobie i w zasadzie wolę animację od filmów z aktorami. Ale muszę przyznać, że festiwal odkrył przede mną nowy, wspaniały świat kina niezależnego. Na żadnym filmie się nie nudziłem, większość podobała mi się bardzo, a do tego zetknąłem się z zupełnie inną kulturą kina - bez popkornu, bez gadania, bez reklam i bez wpuszczania ludzi na salę po rozpoczęciu filmu. W dodatku po wielu seansach była możliwość zadawania pytań reżyserom albo aktorom. No i tak się złożyło, że na filmy chodziłem głównie rano i po południu - i odkryłem, że w tych godzinach ogląda mi się dużo lepiej, niż wieczorem.
<br />
<br />
<span style="background-color: white;">W każdym razie, festiwal bardzo mi się podobał. Postanowiłem podzielić się wrażeniami z filmów, na których byłem - i tak musiałem się nad nimi zastanowić, jako że po każdym seansie widzowie wystawiali obejrzanemu filmowi ocenę. Od razu wspomnę jakiej skali używam, jako że wszyscy wiemy jak to jest z ocenami w Internecie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"></span><br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: left;">
<span style="background-color: white;">5 - Wybitny, jeden z najlepszych, jakie w życiu widziałem.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="background-color: white;">4 - Bardzo dobry, zdecydowanie warty polecenia</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="background-color: white;">3 - Dobry, ale nie bez wad</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="background-color: white;">2 - Przeciętny, tylko dla zainteresowanych</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="background-color: white;">1 - Słaby, nie wart uwagi</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><b>Beznadziejni</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Koreański film komediowo-obyczajowy, będący zbiorem scenek z życia pracowników sklepu wielobranżowego na odludziu. Film dotyczy przede wszystkim problemów współczesnych dwudziestokilkolatków (w tym wieku jest większość pracowników sklepu) - o części dowiadujemy się z telefonów i rozmów, inne widzimy w interakcjach z szefem i klientami. Przekrój społeczeństwa podany w ciekawy sposób, z barwnymi postaciami i dużą różnorodnością w nastrojach poszczególnych scen.<br />
Ocena: 4/5</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Parking</b></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Węgierski film o właścicielu parkingu, od którego jeden z klientów domaga się specjalnego traktowania. Film jest konfliktem dwóch silnych charakterów, z których żaden nie zamierza ustąpić przed drugim, z pozornie błahych powodów. Historia jest prowadzona fantastycznie, najpierw reżyser zaciekawia widza, a dopiero jak pojawia się pytanie "Chwila, ale dlaczego oni właściwie robią to, co robią", to zdradza odrobinę motywacji bohaterów. Postaci tła mają dwojaką rolę, bo z jednej strony prowadzą własne wątki wypełniające przedstawiony świat, a z drugiej pozwalają nam poznać bardziej łagodne oblicza bohaterów. No i nie mogę nie wspomnieć o tym, jak fantastyczne były ujęcia i muzyka. Słowem - bylem zachwycony. Bardzo chciałbym jeszcze kiedyś ten film zobaczyć, a póki co nie mogę znaleźć w sieci nawet zwiastuna. Przeklęte niszowe kino...<br />
Ocena: 5/5</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Chłód w Lipcu</b></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Pewien teksańczyk zastrzelił włamywacza w swoim domu. Próbuje przejść nad tym faktem do codzienności, ale to tylko początek przygód w jego życiu. Następne pojawiają się groźby, policyjne intrygi, pościgi, strzelaniny... Co ważne, film wielokrotnie zmienia nastrój - zaczyna się niemal jak obyczajówka, potem przechodzi w thriller, a kończy się jak kino akcji. Osobiście nie przeszkadza mi mieszanie gatunków, ale zdaje mi się, że dla wielu osób jest to coś, co samo w sobie jest złe i trzeba w jakiś sposób "uzasadnić". A <i>Chłód w Lipcu</i> należy do tych filmów, które nie oferują uzasadnień - ot tak sobie wymyślił reżyser. Wyszedł mu w zasadzie film rozrywkowy, tyle że głęboko zakorzeniony w teksańskim klimacie (czy też w klimacie teksańskich stereotypów). I chociaż momentami raził sztucznością, to jak na kino akcji okazał się całkiem w porządku.<br />
Ocena: 3/5</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Neurastenia</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Niskobudżetowy film o samotności. Nakręcony w Iranie, ale podobno nie przystający do kanonu kina irańskiego - na pewno mogę powiedzieć, że zrozumiały dla zachodniego widza. Główny bohater opowiada o swojej pustce, o swoich problemach i o tym, jak próbował sobie z nimi poradzić. Akcja jest opowiedziana niechronologicznie, reżyser skacze między epizodami, pozwalając nam porównać wcielenia bohatera na różnych etapach życia. Można się przez to momentami zgubić i dla mnie nie wszystko było jasne, ale kluczowe były nie konkretne wydarzenia, a ogólny nastrój scen i przemyślenia bohatera w danym momencie. Zarówno aktorstwo jak i montaż są warte docenienia, zwłaszcza to, w jaki sposób reżyser operował dźwiękiem - może nieco efekciarsko, ale ciekawie. Nie jest to może film ważny, który każdy powinien obejrzeć, ale na pewno wart polecenia w kategorii "Smutek/Samotność/Depresja".<br />
Ocena: 3/5</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>David i Ja</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Dokument o więźniu, który siedzi za niewinność. Historia o systemie prawnym w Stanach Zjednoczonych, o człowieku starającym się przeżyć za kratkami i grupie przyjaciół, która stara się go wyciągnąć. Sama opowieść jest wzruszająca, ale film był niestety na poziomie odcinka "Uwagi", tyle że nieco wyższym budżetem. Sensacjonalny montaż, patetyczne wypowiedzi, muzyka typowa dla tego typu dokumentów... No i niestety wywiady były przeprowadzone dość nieprofesjonalnie i nieciekawie, a to dość ważna rzecz przy kręceniu dokumentu. Narracja też zresztą była na poziomie przeciętnego vloga. Zmarnowany potencjał.<br />
Ocena: 2/5</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli zainteresowaliście się sprawą Davida, to możecie o niej przeczytać <a href="http://www.people.com/article/david-mccallum-exonerated-freed-28-years-prison-murder">tutaj</a>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Gra w Szachy</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Film klasy B. Brazylijski kryminał o więźniarce, która trafiła za kratki w wyniku walki o wpływy z senatorem, z którym wykonali przekręt na kasę z opieki społecznej. Szef więzienia i strażnicy są skorumpowani, wszyscy bohaterowie filmu prowadzą jakiegoś rodzaju walkę o wpływy, są porwania, pościgi, strzelaniny, zemsta... Niestety, wszystko doszczętnie kliszowate, motywacje bohaterów wyjaśnione tak sobie, informacje serwowane oszczędnie i właściwie nigdy nie do końca wiadomo, co zamierzają zrobić bohaterki i kiedy przyszło im to do głowy. Szkoda życia na takie filmy.<br />
Ocena: 1/5</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-106645283693348742014-04-09T01:56:00.000+02:002014-10-24T13:45:14.698+02:0010 ulubionych seriali<span style="text-align: justify;">Cześć koledzy. Ostatnio myślałem dużo nad kilkoma serialami, które bardzo lubię i uznałem, że zrobię listę dziesięciu ulubionych. Większość to kreskówki, bo prawdziwi ludzie nie są tak fajni jak rysowani. Na początek kilka wyróżnień: South Park (nie znalazł się w top10 bo to dla mnie bardziej program rozrywkowy niż serial), Adventure Time (nigdy nie wiem czego się spodziewać), Fineasz i Ferb (muzyka i uroczość), Watamote (tematyka jedyna w swoim rodzaju), Teen Titans (bohaterowie, których nie da się nie lubić), Death Note (co prawda wolałem mangę, ale ciężko odmówić serialowi bycia dobrą adaptacją).</span><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><b><b>10. X-Men</b></b><br />
<br />
Bardzo lubię seriale, które biorą całą serię komiksów, wybierają z niej najlepszych bohaterów i najlepsze historie, a następnie przedstawiają je w nieco odświeżonej formie. Seria X-Men z lat 90. to jedna z pierwszych dużych i dobrze zrealizowanych tego typu produkcji. Właściwie równie dobrze mógłbym na tym miejscu umieścić Hulka albo Spidermana (też z lat 90.), ale X-Meni wygrywają jednak pod względem skali i tego, że udało im się utrzymać założenie w ryzach. Zebrali najbardziej wyraziste (a przy tym nieinfantylne) postaci i umieścili je w różnych, ciekawych sytuacjach, które dodały im dodatkowej głębi. A mając już 9 ciekawych, rozwiniętych bohaterów, wrzucali ich do wydarzeń na większą skalę, odtwarzając choćby Rejestrację Mutantów, Sagę Feniksa czy Erę Apokalipsa. Może trochę kwestia nostalgii, ale bardzo lubię seriale Marvela z lat 90., a ten był chyba najlepszy.</div>
<b></b><br />
<div style="text-align: justify;">
<b><b>9. Spongebob Kanciastoporty</b></b><br />
<br />
Zarówno Nick jak i CN mają swoje charakterystyczne style reprezentowane przez klasyczne serie obu stacji telewizyjnych - Spongebob jest jakby esencją Nickelodeona. Z jednej strony mamy same absurdalne motywy - głównym bohaterem jest morska gąbka mieszkająca w ananasie, która jest nerdem (w tym klasycznym słowa znaczeniu) pracującym w fast foodzie. Jego koledzy to głupia rozgwiazda, marudna ośmiornica, genialna wiewiórka, oraz skąpy krab wraz ze swoim śmiertelnym przeciwnikiem, planktonem. Mimo tego, że prawie cała akcja serialu dzieje się pod wodą, to widzimy w nim ogniska, pochodnie, mycie rąk, branie kąpieli czy nawet plażę - bo tak. Ale sam sposób prowadzenia opowieści nie jest zbyt absurdalny. Mamy historie o przyjaźni, o smutku, o poczuciu winy, ale też wściekłość, zawiść czy wręcz nienawiść. Jest chamstwo, jest wykorzystywanie innych, są niedopowiedzenia. Do tego dochodzi porównanie zwyczajnie i rozsądnie zachowujących się postaci pobocznych z głównymi bohaterami, których można łatwo podzielić na dobrych, złych i głupich. Cały ten kontrast pomiędzy motywami, sposobem prowadzenia opowieści i powagą różnych postaci jest kluczowy w odbiorze serialu. Dzięki temu, że nie wszyscy dookoła zachowują się jak wyjęci z bajki dla dzieci, to infantylizm Spongeboba czy Kraba czyni ich zabawnymi postaciami. Ale największą siłą serialu jest dla mnie perfekcyjne wyczucie momentu - twórcy po prostu wiedzą kiedy wrzucić jakiś żart, jak długo go trzymać i jak wiele razy powtórzyć. Innymi słowy, to po prostu zabawna kreskówka.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>8. Regular Show</b><br />
<b><br /></b>
Chyba jedyny serial, który śledziłem już od pilota i z niecierpliwością czekałem na premierę. I nadal mi się nie znudził mimo tego, że prawie każdy odcinek powtarza formułę pierwszego. Na początku nic dziwnego, co prawda postacie to antromorfizowane zwierzęta, yeti i automat z gumą do żucia, ale zachowują się jak przeciętni ludzie. Potem robią coś w miarę zwyczajnego, ale przedstawionego jako coś niezwykłego. A potem coś zwyczajnego przeradza się w coś niesamowitego. A jak już sobie z tym poradzą, to momentalnie wszystko wraca do normy. Nie będę ukrywał, że motyw przewodni (coś niewielkiego zmienia się w coś ogromnego) jest bliski memu sercu, a do tego nie patrzę na serial zbyt krytycznie, a raczej staram się dla niego wykrzesać jak najwięcej miłości. Ale wydaje mi się, że jest ona uzasadniona przy tym, w jak różny sposób twórcy wykorzystują motyw przewodni, unikając tzw. dorosłego humoru czy przesadnie internetowej losowości. Serial wyznaczył swoje ramy i ściśle się ich trzyma, ale zaskakuje tym, jak blisko krawędzi jest w stanie podejść za każdym razem. Czy to jeden z odcinków nawiązujących do lat 90., czy parodiujący popkulturę, czy wymyślający coś zupełnie z czapy: slogan "Regular Show - it's anything but" bardzo dobrze opisuje serial.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>7. Jam Łasica</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b>
Tak jak Spongebob jest dla mnie esencją Nicka, Jam Łasica jest jego odpowiednikiem w Cartoon Network. To humor nieco wulgarny, przedstawiający często obrzydliwe postacie rozbawiające nas w najbardziej prostacki sposób (brzydota, mówienie jak osoba opóźniona umysłowo, przemoc fizyczna). Do tego trochę dziwacznych pomysłów przedstawionych jednak w taki sposób, żeby nikomu się nie kojarzyły z niczym więcej niż ich rolą w danym serialu. A jednak obok tego mamy też równie ciekawe co absurdalne pomysły, zaskakujące sytuacje i zabawny humor słowny. Paradoksalnie jak byłem młodszy to nie lubiłem kreskówek na Cartoon Network, do dziś zresztą nie jestem fanem większości z nich - humor w stylu pawiana nie odmieniającego wyrazów i wkurzającego się, kiedy ludzie śmieją się, że ma goły tyłek... Jakoś długo do mnie nie uderzył. Ale jest coś w Jam Łasicy co sprawia, że chcąc nie chcąc często wracam do tego serialu. Może to te drobne rzeczy, jak fakt, że za każdym razem jak pawian się wypowiada, to w tle puszczane są odgłosy prawdziwych pawianów. Może jednak absurdalny humor, którego przykłady można znaleźć w praktycznie każdym odcinku. Może kwestia zabawnych min i śmiesznego sposobu wypowiedzi. A może to wszystko zbiera się na zabawny serial, razem z faktem, że każdy odcinek ma inne tło i jedyne co je łączy, to postaci Łasicy, Pawiana i Czerwonego.<br />
<br />
W każdym razie, moim zdaniem serial błyszczy w odcinkach takich jak ten, w którym Pawian pisze własną książkę. Staje się ona mega hitem, ale Łasica obawia się, że zmniejsza IQ czytających. Zasmucony tym, że ma pozostać jedyną inteligentną istotą na świecie, postanawia przeczytać tę książkę. Stwierdza, że jest niezła, i w dodatku nie głupieje. Odkrywa, że tak naprawdę ludzie od zawsze byli idiotami, tylko jakoś wcześniej nie zauważył. Nie jestem w zasadzie fanem klasycznego Cartoon Network, ale Jam Łasica to najwyraźniej jeden z tych przypadków, kiedy efekt końcowy jest czymś więcej niż sumą części składowych.<br />
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>6. Justice League / Young Justice</b><br />
<b><br /></b>
Wzorując się na moim idolu Dougu Walkerze, umieszczam na jednej pozycji dwa powiązane ze sobą seriale, w tym przypadku o drużynach superbohaterów w świecie DC. Ligę Sprawiedliwych gdzieśtam zapamiętałem dzięki temu, jaki miała rozmach i jak niesamowite rzeczy się tam działy. Chociaż bardzo się cieszę, że CN pozwoliło Warner Bros. zrobić serial, w którym akcja toczyła się powoli i każdy odcinek był dwuczęściowy, to jednak momentami zbyt niskie tempo potrafiło zanudzić. Na bardziej wartkiej akcji zyskała druga seria, JL: Unlimited, której pierwsza połowa szczególnie przypadła mi do gustu. Ciekawy wątek spajający całość, odtwarzanie ikonicznych historii z komiksów, rola i realizacja postaci Questiona i szereg zapadających w pamięć momentów. Zresztą, ostatni sezon też miał kilka wartych uwagi odcinków, zwłaszcza jeden o Flashu, w którym poznajemy jego własnych super-wrogów i sposób, w jaki sobie z nimi radzi. W każdym razie, Liga Sprawiedliwych to serial o potężnych herosach stawiających czoła wielkim zagrożeniom i jest to najlepszy superbohaterski patos, z jakim miałem do czynienia.<br />
<br />
Young Justice jest czymś pomiędzy Teen Titans a Justice League. Liga Sprawiedliwych to ostatnia linia obrony, chroniąca ludzi przed tym, przed czym nie obroni ich nikt inny - przed globalnymi zagrożeniami i katastrofami. Liga Młodych to skład złożony z pomocników członków Ligi Sprawiedliwych, którzy zajmują się mniejszymi (choć równie ważnymi) zagrożeniami - zbyt małymi, by Batman miał na nie czas, czy zbyt subtelnymi i skrytymi, by mógł się nimi zająć Superman. Jednocześnie mają oparcie w tym, że to, czym się zajmują, to dla starszego bohatera byłaby pestka i jeśli coś ich przerośnie, to ktoś z Ligi im pomoże. Ale jak się później okazuje, niektóre zagrożenia są tylko z pozoru mniejsze i nie zawszę mogą liczyć na swoich mentorów, co zresztą odbija się na sposobie pracy zespołu. Klimat skrytych działań i intryg nadaje serialowi specyficzny jak na opowieść o superbohaterach ton, a motyw młodzieży rozwiązującej problemy po swojemu jest tu zrealizowany nad wyraz solidnie i aż do późniejszych sezonów udaje się uniknąć nastoletniej dramy.<br />
<br />
Te dwa seriale prezentują pod pewnymi względami podobne, a pod innymi diametralnie różne opowieści o superbohaterach i w ten sposób uzupełniają się w dorobku animacji w świecie DC.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>5. Avengers: Earth's Mightiest Heroes</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
W zasadzie mógłbym tu napisać to samo co wcześniej o realizacji najlepszych historii z komiksów w formie serialu - nie ukrywam, że jest to ogromna część mojego uwielbienia do Avengersów. Ale najważniejsze jest to, że twórcom udało się jeszcze lepiej zrobić to, co w X-Men - każda z postaci wydaje się ważna. Naprawdę nie miałem wrażenia, że to opowieść o Hulku, Kapitanie, Iron-Manie, a do tego jakiejś reszcie - tutaj każdy miał rolę do odegrania. Hulk oczywiście jest wielki, potężny i niezastąpiony w drużynie ze względu na swoją siłę i wytrzymałość. Kapitan Ameryka mistrzowsko wykorzystuje swoje otoczenie, a do tego jest jedynym, w którym cała reszta widzi jednoznacznego przywódcę. Iron-Man jest pewnym siebie dupkiem, który jest przygotowany na niemal wszystko i woli pracować sam, ale wie kiedy przyznać się do porażki i prosić o pomoc. Ale cała reszta jest równie ciekawa. Antman ma najbardziej lamerską moc wszechczasów (zmienianie rozmiarów) i jest jakimś tam naukowcem, nudy. A jednak kiedy przeciwnicy Avengersów ostrzegają, że Antman jest najpotężniejszym pośród nich, jakoś nietrudno mi w to uwierzyć. Jego umiejętności są dużo bardziej użyteczne niż mogłoby się zdawać, a do tego w ostatnim sezonie mu odbija, co daje komiczny efekt. Thor mówi i zachowuje się w lamerski sposób, ale w serialu to tylko podkreśla jak trudno mu jest żyć poza swoim światem, wśród śmiertelników, czego mimo wszystko nie żałuje. Czarna Pantera jest królem jakiegoś państwa dzikusów, ale jak się w praktyce okazuje jest jeszcze lepiej przygotowany na wszystko niż Iron-Man, zawsze o kilka kroków do przodu względem reszty drużyny. Hawkeye jest wiecznie pewny siebie i zawsze jest to uzasadnione. Nie jest o krok do przodu tak jak jego koledzy, ale dokładnie tam, gdzie jest potrzebny. Dialogi drużyny są zabawne, sceny akcji widowiskowe i każda przygoda w jakiej uczestniczą udowadnia, że są najpotężniejszymi bohaterami na Ziemi. Zdrowa dawka superbohaterskiej energii rodem z komiksów Marvela, a przy tym uczynienie jakimś cudem prawie każdej postaci interesującą.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>4. Fullmetal Alchemist: Brotherhood</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest kilka rzeczy, które wyróżniają ten serial. Po pierwsze - otoczka. Steampunk, w którym do pociągów, broni palnej i radia dołączają metalowe protezy podłączane wprost do nerwów, które są w stanie całkowicie zastąpić "zwykłe" kończyny. Istnienie alchemii - czyli nauki polegającej na chemicznym zrozumieniu wszechrzeczy, która pozornie objawia się umiejętnością przekształcania materii w inną (pod warunkiem, że zachowuje ten sam skład) przy pomocy odpowiednich kręgów transmutacyjnych. No i muzyka - zarówno budujące nastrój motywy muzyczne w tle jak i rewelacyjny utwory z czołówek i napisów końcowych, w tym <a href="http://www.youtube.com/watch?v=XzOyOUaKYnU">Again</a>, <a href="https://www.youtube.com/watch?v=VjcKL3KAse0">Period</a> czy <a href="http://www.youtube.com/watch?v=tkWg7N84Og4">Melissa</a>. A przede wszystkim to świetna opowieść pełna wartkiej akcji, wzruszających momentów i połączenia bardziej osobistych wątków z wydarzeniami mającymi ogromną skalę - i nawet gdyby części z nich zabrakło, to pozostałe by się obroniły.<br />
<br />
Jest jeszcze coś, co dopiero niedawno zauważyłem i doceniłem - przejawiający się przez praktycznie całą serię motyw zasady Równoważnej Wymiany. W tym świecie jest to zasada ważna dla alchemików, bo oznacza, że nic nie bierze się z niczego i by coś zyskać, musimy poświęcić coś o takiej samej wartości. Jest to również filozofia, która objawia się praktycznie na każdym kroku. W ostatnim odcinku Ed zauważa, że nie da się czegoś nauczyć bez cierpienia, nie da się czegoś osiągnąć bez wysiłku. I w istocie, przez całą serię bracia Elric wiecznie muszą coś poświęcać - czasem jest to spokój ducha, innym razem przyjemność, czasem nawet poważniejsze, bardziej trwałe rzeczy. Kiedyś mi się zdawało, że poświęcają znacznie więcej niż dostają - ale czym jest odrobina szorstkości czy skąpstwa przy perspektywie ocalenia życia czy zachowania twarzy przed kimś ważnym?<br />
<br />
Na nieszczęście Brotherhood to druga serialowa adaptacja mangi FMA. Pierwsza była dużo gorsza i od pewnego momentu jej twórcy musieli wymyślać fabułę sami, bez autorki oryginału. Z jednej strony była ona równie angażująca na osobistym poziomie co Brotherhood i nawet lepiej wyrażała uczucie beznadziei, ale ogólny poziom wyraźnie spadł, a rozwiązania sytuacji były daleko od satysfakcjonujących. Problem w tym, że pierwsza połowa tego serialu była wierna oryginałowi, więc przy produkcji Brotherhooda nie było sensu ponownie rysować odcinków o pierwszych podróżach braci Elric. Niestety, odbiera nam to wiele okazji do zżycia się z nimi w nieco luźniejszym klimacie - zamiast tego niemal od początku towarzyszą nam ciężkie przeżycia i perspektywa poświęceń w drodze do upragnionego celu. Te cięższe klimaty to bardzo silna strona serialu, ale jednak dobrze wspominam te wcześniejsze, rozgrzewkowe odcinki. W każdym razie, to jedno z tych anime, o których nie myślę w kategorii "czegoś co wyszło z Japonii", a po prostu bardzo fajnego serialu, który bez wahania poleciłbym nawet osobom niecierpiącym dalekiego wschodu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>3. Avatar: The Last Airbender</b><br />
<b><br /></b>Najlepsze z dwóch światów - wschodniej i zachodniej animacji. W tym przypadku mamy do czynienia z typowo shonenową historią, ale opowiedzianą po amerykańsku. Świat jest podzielony na narody ognia, wody, ziemi i powietrza, każdy naród ma elementalistów kontrolujących jeden z żywiołów, do tego jest jeden wybraniec, który może kontrolować każdy z elementów i korzysta z tej mocy by utrzymać równowagę na świecie. Tyle, że naród ognia postanowił sobie urządzić podbój świata i przez 100 lat nikt ich nie powstrzymał, łącznie z Avatarem, co czyni jego zadanie niezwykle trudnym... Na szczęście pomimo założeń rodem z anime dla nastoletnich chłopców, serial jest utrzymany w nieco innej konwencji. Właściwie ciężko powiedzieć jakiej. Z jednej strony nieco baśniowej, z drugiej bohaterowie są bardzo współcześni w swoim sposobie mówienia czy zachowania. A jednocześnie wydają się być idealnie pomiędzy wiarygodnością, a podkolorowaną, bajkową rzeczywistością. To głównie nieco zbyt dojrzałe jak na swój wiek dzieciaki, którym jednak ta przedwczesna dojrzałość nie odebrała ducha i pragnienia przygody. Praktycznie każde z nich jest wielowymiarowe, ma własne pragnienia, powody by wstawać każdego dnia, ale też problemy, z którymi nie zawsze może się uporać. Dorosłe postaci są tu prezentowane głównie z perspektywy młodzieży - jako wzory do naśladowania, nie do końca zrozumiali doradcy, ale też silne osoby gotowe wziąć na siebie ciężar niesiony przez młodszych, jeśli tylko jest to możliwe. Przeciwnicy dają nam jasny powód do tego, żeby ich nie lubić, ale serial nie pozwala zapomnieć, że też są ludźmi i mają powody, dla których są jacy są. Zresztą, lubię mówić, że to opowieść, który podchodzi w dojrzały sposób do prostych spraw. Konflikty dobra ze złem, dylematy robienia czegoś złego w słusznej sprawie, problemy równości, brania odpowiedzialności za swoje czyny - żadne z nich nie jest rozdmuchane i nie są wpychane widzom do gardła w dogmatyczny sposób. Twórcy dopilnowali, żeby za każdą przekazywaną wartością szło dobre, niewymuszone uzasadnienie.<br />
<br />
Ale to przede wszystkim opowieść o podróży kształtującej głównego bohatera i przygotowującej go do starcia, od którego zależeć będą losy świata. Opowieść, w której udało się zachować powagę sytuacji, jednocześnie nie popadając w pompatyczność i pozwalając bohaterom dojrzeć w swoim czasie. A bohaterowie są w tym wszystkim chyba najlepsi. Protagonistą jest Aang - młody mnich, wychowany w oddzielonej od świata świątyni, a więc nie do końca przystosowany do otoczenia. Nie od razu godzi się z tym, że to on jest wybrańcem, ale stara się brać odpowiedzialność związaną z tym przywilejem i pomagać ludziom kiedy tylko może. Katara jest panną idealną, która okazuje się nie być aż tak idealna, a przy tym jej dążenie do ideału potrafi przynieść więcej szkód niż pożytku. Ale w kluczowych momentach jej bezinteresowna natura wychodzi na jaw i jest gotowa do poświęcenia własnej dumy, jeśli zbliży w ten sposób drużynę do wspólnego celu. Toph jest niewidoma, ale dzięki byciu "magiem" ziemi potrafi wyczuwać wibracje płynące przez podłoże i tym samym "czuje" otaczające ją kształty i ruch. Pomimo pozornej niepełnosprawności ma bardzo mocny charakter, cięty język, do wielu rzeczy podchodzi z dystansem i ostrożnie wybiera, które uczucia komu pokazać - w tym skromność i cierpliwość ujawniającą się w jej sposobie walki, a niekoniecznie w usposobieniu. Zuko to książę narodu ognia (tego, które próbuje podbić pozostałe narody), wygnany przez własnego ojca i pochłonięty żądzą odzyskania honoru udowadniając mu, że jest godzien królewskiej łaski i książęcych przywilejów. W podróży towarzyszy mu stryjek, który mimo lekkiego ducha i pozornej słabości pozostaje jednym z najbardziej utytułowanych generałów w dziejach, potężnym wojownikiem o silnej osobowości, kryjącym się w ciele niepozornego staruszka.<br />
<br />
W końcu Sokka, brat Katary. To wyjątkowy przykład tego, jak napisać serialowego "błazna", jednocześnie nie czyniąc z niego ani bezużytecznej ofiary, ani przesadnego koksa, który i kopie tyłki i jeszcze wali śmieszne tekst. Sokka nie jest przesadnie mądry, nie jest też najsilniejszym wojownikiem. Jego siostra jest zwykle bardziej odpowiedzialna, jego moralność bywa dwuznaczna i zdarza mu się niezbyt poważnie brać sprawy, które mogłyby tego wymagać. Jego użyteczność polega na myśleniu poza schematami. Nie znaczy to, że jest dziwakiem żyjącym według porąbanych wartości nie przystającym w żaden sposób do społeczeństwa. Chodzi przede wszystkim o dwie rzeczy - zachowanie zdrowego rozsądku, kiedy inni zbyt łatwo dają się nabrać wiarygodnym kłamstwom i umiejętność znalezienia wyjścia z każdej sytuacji. A do tego różnorodny humor w jego wykonaniu. Z jednej strony zachowawcze, sarkastyczne podejście. Z drugiej robienie z siebie głupka bądź pozwalanie innym robić z siebie głupka, żeby podnieść ich na duchu. A z trzeciej nabijanie się z innych, kiedy na to zasługują. Oczywiście dużą rolę gra po prostu dobre poczucie humoru twórców scenariusza, ale Sokka jest po prostu fajnym, wiarygodnym bohaterem. Głupio mi się tak o nim rozpisywać, kiedy jego rola w serialu nie jest aż tak kluczowa. Ale zastanawiam się, czy nie odegrał istotnej roli w tym, jak wielu fanów ma Avatar.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>2. House M.D.</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b>To w pewnym sensie "idealny" serial. Jest humor, są emocje, są przemyślenia, jest drama, a do tego dobra muzyka i świetne ujęcia. House ma mnóstwo do zaoferowania zaangażowanym, pochłaniającym odcinek po odcinku widzom, ale jednocześnie jest bardzo przyjazny dla nowych bądź okazjonalnie oglądających. W każdym razie, jest wiele powodów, by lubić ten serial. Najoczywistszym jest postać doktora House'a - bystrego, przenikliwego, ale też sarkastycznego i bezczelnego lekarza, który nienawidzi swoich pacjentów i jest uzależniony od środków przeciwbólowych. Geniusza będącego w stanie zdiagnozować i wyleczyć choroby, z którymi nie poradziłby sobie nikt inny. Dziwaka, w pełni korzystającego z tego, że geniuszy niektóre normy społeczne nie obowiązują. Człowieka o silnych przekonaniach i wiecznie dążącego do prawdy, ale przy tym mającego zero szacunku do cudzych przekonań, gotowego wyśmiać wszelkie wartości.<br />
<br />
Drugi powód to sama otoczka - pomysł, żeby tego aspołecznego geniusza umieścić w środowisku, w którym jego pracą jest ratowanie życia... Rewelacja. W dodatku dzięki nietypowym metodom pracy zespołu i zręcznemu wplataniu informacji o różnych chorobach i metodach ich leczenia, same zagadki medyczne zaczynają angażować nie tylko emocjonalnie, ale też intelektualnie. I chyba nie muszę mówić, że szpital sprzyja dramie.<br />
<br />
Po trzecie - dialogi. Jak ja kocham dialogi w tym serialu. Nic tu nie jest proste, żadnego smalltalku czy gadania o pierdołach. Wszystko jest meta, każda rozmowa jest badaniem gruntu, szukaniem ukrytych motywów, kłamaniem, albo celowym mówieniem prawdy w taki sposób, żeby wzbudzić podejrzenia. Każdy, nawet najmilszy i najszczerszy człowiek jest prędzej czy później wciągany w tę grę. Dziwne znaki, doszukiwanie się ich znaczeń, dzielenie swoimi podejrzeniami na temat największych pierdół... A do tego różne podejścia członków zespołu do każdego tematu - drobne różnice w tym jak dużo mówią, jak bardzo się zagłębiają w sprawy innych, ile uwagi poświęcają różnym rzeczom. I znowu - żadnych świętości, zero szacunku. Jeśli nie zgadzamy się z cudzymi przekonaniami, to męczymy go tak długo, aż się ich wyrzeknie, albo nas przekona, że ma dobry powód, żeby się ich trzymać. Paradoksalnie dzięki temu wszelkie wartości zyskują na znaczeniu, bo wiemy, że nie biorą się znikąd.<br />
<br />
Powiedzmy jednak, że to wszystko mogłoby się w końcu znudzić. Mamy więc drugą stronę medalu - nie tylko to, jak House reaguje na świat, ale też to, jak świat reaguje na House'a. A człowiek o tak silnej osobowości musi mieć duży wpływ na każdego, kto ma z nim styczność. Jego szefowa musi być wiecznie bystra i twarda, żeby pozwolić House'owi być sobą, ale jednocześnie nie dać mu wejść innym na głowę. Pracownicy nie tylko muszą zrozumieć o co mu chodzi i podsuwać różne myśli i pomysły, ale też być gotowi do konfrontacji, kiedy nie zgadzają się z jego metodami czy teoriami. Przy tym cały czas grają w jego gierki, w których czasem nie liczy się nawet życie pacjenta. A jego jedyny przyjaciel musi być gotowy na absolutnie wszystko. House może wyrządzić mu krzywdę, wsypać narkotyki do kawy, wrobić w przestępstwo - wszystko, co wyda mu się zabawne, albo pomoże w dążeniu do jakiegoś celu.<br />
<br />
Kulminacją całego serialu jest dla mnie scena z końca trzeciego sezonu. Jeden z pracowników po kilku tygodniach zapowiadania swojego odejścia w końcu przechodzi do czynów. Dopiero przy ostatnim pożegnaniu House oznajmia mu, że chciałby, żeby został. Pracownik mówi to, czego wszyscy się domyślali - odchodzi, bo nie chce stać się taki, jak House. Chce ratować ludzi, a nie rozwiązywać zagadki. Na co House odpowiada: <i>Myślisz, że pacjentkę to obchodzi? Myślisz, że to obchodzi jej męża? Myślisz, że dzieci, które może teraz urodzić dzięki mnie będzie obchodziło dlaczego ją uratowałem? To ty jesteś egoistą, nie ja.</i> Fascynująca postać, bardzo dobry serial.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>1. Daria</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zazwyczaj jeśli coś lubię, to głównie dlatego, że olewam wady, wpisując je w konwencję. Dialogi z superbohaterskich seriali są serowe i kukurydziane, ale to tylko superbohaterskie seriale. Regular Show bywa nudny, ale trochę o to w nim chodzi. Spongebob i Jam Łasica to tylko kreskówki dla dzieci. Avatar musi sobie pozwalać na uproszczenia z tego samego powodu. FMA to mimo wszystko anime, więc trzeba przyjąć niektóre japońskie klisze. Bardzo rzadko mi się zdarza, żebym nie musiał mniej lub bardziej świadomie zmrużyć oka na jakiś aspekt twórczości, żeby móc docenić całość. A piszę o tym, bo akurat Daria podoba mi się pod każdym względem. Podoba mi się humor, który nie jest ani trochę odrealniony czy przesadzony. Podoba mi się otoczka serialu z niewielką ilością muzyki i dźwięków otoczenia. Podoba mi się sama muzyka, głównie garażowych kapeli. Podobają mi się głosy i wygląd postaci. A to tylko wierzchołek góry lodowej.<br />
<br />
Jak wygląda większość historii o byciu outsiderem? Bohater lub bohaterka chciałby być popularny, ale na przeszkodzie stoją jego nieśmiałość, dziwaczność bądź przejmowanie się wartościami, które dla innych są obiektem żartów. Czasem po wielu mękach ze skorupki wychodzi motylek i osiąga popularność. Czasem popularność przychodzi łatwo, ale bohater/ka odkrywa jej złe strony i wraca do swoich wiernych, niepopularnych przyjaciół. Innym razem popularności nie udaje się osiągnąć, ale pojawia się nagroda pocieszenia pod postacią wymarzonego chłopaka/dziewczyny, wygranej w konkursie/turnieju czy spełnienia się innego marzenia. Jak to wygląda w Darii? Zgoła inaczej, bo w jej świadomości koncept popularności zwyczajnie nie istnieje, a przynajmniej nie pod taką samą postacią jak w powyższych przypadkach. Zdecydowanie nie jest dla niej wartością, do której należy dążyć. Nie tworzy w swojej głowie podziału na popularnych i niepopularnych. Po prostu podchodzi do sprawy w dojrzały i rozsądny sposób. Rozumie, że są ludzie, którzy lubią być w centrum uwagi. Są też tacy, których osiągnięcia stawiają ich w centrum uwagi nawet jeśli o to nie zabiegają. Nie należy ani do jednych, ani do drugich, więc naturalne, że czas spędza raczej z książkami albo w bardzo wąskiej grupie znajomych. Nie chcę mówić, że namawianie dzieciaków do wyłączania się ze społeczeństwa i patrzenia na wszystkich dookoła z dystansem jest dobrym podejściem. Ale z drugiej strony, równie szkodliwe jest mówienie im, że jeśli nie mają masy kolegów, to coś z nimi nie tak i muszą się zmienić. Oczywiście serial był całkiem słusznie oskarżany o promocję nihilizmu, ale do tego może wrócę za chwilę.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Spróbujmy na chwilę zapomnieć o kontekście historycznym, o serialach, które Daria parodiuje i tematach, które komentuje. Siedzimy przed telewizorem, oglądamy MTV i leci serial animowany "dla dorosłych". Po czołówce z muzyką w stylu "bardziej garażowo się nie da" widzimy niemodnie ubraną dziewczynę w grubych okularach i glanach. Daria, bo tak się nazywa, jest uczennicą liceum, którego nie znosi tak samo jak większość dzieciaków. Tyle że nie ma problemu z nauką, a raczej z wymuszonym kontaktem z innymi ludźmi. Nasza bohaterka przez prawie cały odcinek nie zmienia wyrazu twarzy, mówi monotonnym głosem i nie rozmawia ze zbyt wieloma osobami. Jest trochę tajemnicza, nie wiemy właściwie czego chce, jakie są jej pragnienia czy marzenia - wiemy tylko na co narzeka. Interesuje nas jednak swoimi sarkastycznymi uwagami, wyluzowanym podejściem do otaczającego świata i tym, że jak się okazuje, wcale nie jest zbuntowana, wściekła czy smutna. Po prostu świat jest jej w dużej mierze obojętny, nudzi ją zwyczajność i kombinuje jak jej unikać, uciekając w telewizję i książki. Nie szuka okazji do wybicia się w towarzystwie, jeśli je dostaje, to niechętnie z nich korzysta. Jednocześnie otwartą wrogość okazuje właściwie tylko swojej siostrze. Trochę dlatego, że wrogość jest nieco mniej krzywdzącym uczuciem niż pogarda.<br />
<br />
Czasem się zastanawiam, czy świadomym zabiegiem było zrobienie z tego serialu anty-sitcomu licealnego. Mamy nie za bystrą parę miłego, lubianego rozgrywającego futbolisty Kevina i równie miłej i lubianej cheerleaderki Brittany. Przyjaźnią się z czarnoskórymi Jodie i Maciem, przewodniczącą samorządu i innym futbolistą. Drugim wątkiem serialu byłaby Quinn i jej przyjaciółki gadające o ciuchach, chłopakach i imprezach. Daria jako siostra Quinn i koleżanka z klasy Jodie byłaby postacią tła, ponurą outsiderką wtłaczającą odrobinę czarnego humoru do serialu i przynoszącą wstyd siostrze. Tyle że wszystko jest opowiedziane z perspektywy Darii i nagle widać, że większość popularnych nastolatków nie reprezentuje sobą nic wartościowego. Za to Quinn na przestrzeni sezonów przechodzi największą transformację, ucząc się typowych wartości z seriali dla młodzieży (o nie podążaniu bezmyślnie za innymi, o tym że nauka to nie obciach, o tym żeby nie myśleć tylko o sobie), przy czym oczywiście z perspektywy Darii jest to strasznie infantylne.<br />
<br />
Humor serialu opiera się głównie na kontraście zachowawczej i rozsądnej Darii oraz jej niemal karykaturalnym otoczeniu. Siostra chcąca być królową popularności, lekko nieobecny ojciec rozpamiętujący swoje dzieciństwo, matka pochłonięta karierą i starająca się nie być przy tym złym rodzicem, głupi futbolista, głupia cheerleaderka, natchniony nauczyciel angielskiego i załamany swoimi uczniami nauczyciel historii. Daria częściej posługuje się sarkazmem niż mówi coś na poważnie, nabijając się z niewiedzy i łatwowierności innych, wprowadzając ich w błąd dla rozrywki, sprawdzając na jak wielkie kłamstwo dadzą się nabrać. Interakcja między nią a światem to główne źródło humoru, ale głupie rozterki i nieporozumienia niektórych bohaterów potrafią rozbawić nawet bez komentarza bohaterki. Zresztą, nie tylko popularnym dzieciakom się oberwało, bo nawet zaprzyjaźniona artystyczna rodzina Trenta i Jane Lane'ów potrafi być obiektem żartów, kiedy za bardzo oddadzą się natchnieniu albo w inny sposób oddają hołd stereotypom początkujących muzyków czy malarzy.<br />
<br />
Skoro mowa o Lane'ach, to wróćmy do najważniejszego - czyli tego, co serial ma do powiedzenia na temat bycia outsiderem. Jane jest jedyną przyjaciółką Darii, poznały się w szkole i "swój legł do swego". Chociaż dzieli je chyba nawet więcej niż łączy, to zrozumiały się nawzajem jak nikt nigdy wcześniej. Kluczowe jest to, gdzie przebiegają podobieństwa, a gdzie różnice. Obie nie cieszą się bujnym życiem towarzyskim, patrzą z pewną pogardą na podążanie za popularnością i ogólną niedojrzałość otaczającego je świata. Ale Darię to wręcz odrzuca, szkoda jej słów na gadanie o innych, szczerze nie przepada za ludźmi ze swojego otoczenia, więc nie widzi powodu mówić o tym na głos. Za to Jane bardzo chętnie z przesadą nabija się z przyzwyczajeń, zwyczajów czy potrzeb innych, bo nie są jej kompletnie obce, po prostu podchodzi do nich z dystansem. Daria nie lubi się angażować, ale jeśli szczerze wierzy w jakąś sprawę i wie, że nikt inny się nią nie zajmie, to przełknie pigułkę, wyjdzie z domu, zwróci się do kogoś z prośbą czy sugestią. Jane nie tyle nie lubi, co wręcz nie czuje potrzeby angażowania się. Nie lubi czuć się zmuszona do tego, co robi - za to znacznie częściej jej się zdarza wyjść z domu żeby zająć się jakimś projektem, albo po prostu dla zwyczajnej rozrywki. Chociaż dla kogoś z zewnątrz obie są dziwaczkami ekscytującymi się dziwnymi rzeczami, to Jane mniej się przejmuje i wyżej ceni rozrywkę, za to Daria bardziej stara zachować uczucia dla siebie i nie angażować dopóki nie jest to konieczne.<br />
<br />
Mówiłem o nihilizmie, w pewnym sensie te postaci prezentują dwie jego strony. Z jednej strony Jane, dla której nie tylko bronienie swoich przekonań, ale wręcz ich posiadanie są bez sensu. Wolny duch, dla którego największą wolnością nie jest możliwość robienia co chce, ale możliwość nie robienia tego, czego nie chce. Z drugiej Daria, skrępowana przez rodziców, siostrę, swoje położenie i upodobania, decyduje się nie podejmować walki. Nie sądzi, by mogła wygrać, więc zamiast tego akceptuje swoją klatkę i czyni ją jak najwygodniejszą. Rezultat tych większych i mniejszych różnic jest prosty: Jane jest bardziej społeczna, Daria nie lubi ludzi. Zdarza się. Co z tym zrobisz? Pogodzisz ze swoją innością, czy będziesz na siłę starał dopasować z marnym efektem? To chyba najważniejsza lekcja tego serialu, przewijająca się w prawie każdym odcinku. W jednym z nich Quinn mówi swoim przyjaciółkom, że Daria chyba nie przejmuje się popularnością, na co te reagują z niedowierzaniem - czy to w ogóle możliwe? W innym Jodie próbuje namówić Darię, żeby się otwarła i dała innym szansę, po czym jak na ironię sama się unosi nie wytrzymując nieuzasadnionego poczucia wyższości swojego rozmówcy. Później porównują swoje podejścia do życia i Daria przyznaje, że może niekoniecznie chciałaby być taka jaka jest, ale to jedyne co dla niej działa w świecie taki jak ten i z rodziną taką jak jej.<br />
<br />
Wydaje mi się, że serial raczej usprawiedliwia niż promuje wycofanie się ze społeczeństwa. Pocieszenie, że jeśli jesteś w podobnej sytuacji to wiedz, że było w niej wystarczająco wiele ludzi, żeby powstał o nich serial. Zachęcenie, że jeśli unikanie kontaktów z innymi czyni cię szczęśliwszym, to może nie warto się zadręczać nie przystawaniem do cudzych standardów. Oczywiście każdy miał inne doświadczenia szkolne, podjął inne decyzje i zależnie od okoliczności i swojego charakteru mogły one dać różne efekty. Ja sam bardzo cieszę się z odkrycia Darii jeszcze w szkole. Serial pomógł mi pogodzić się z tym gdzie byłem i docenić to, co miałem. Dostarczył mi rad i przemyśleń w zabawnej, strawnej formie, z ciekawą oprawą i wciągającymi wątkami. Pewnie bardzo długo będzie u mnie na pierwszym miejscu.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-4178561812024817872014-04-08T00:52:00.001+02:002014-10-24T13:45:15.727+02:00Pyrkon 2014Obok MFK, PGA i IEMa, Pyrkon wyrósł na jedną z największych nerdowskich imprez w Polsce. Podobnie jak Comic-Con, poznański event zaczynał od wąskiej tematyki (zajmując się tylko fantastyką), ale przez lata rozrósł się do festiwalu popkultury wszelakiej, w dodatku jednego z największych w Europie. W zeszłym roku odwiedziło go prawie 13 tysięcy osób, w tym mówi się już o 23 tysiącach ludzi. Ta liczba wyraźnie przerosła oczekiwania organizatorów - już w piątek zabrakło informatorów i gadżetów rozdawanych wchodzącym, a tłumy i kolejki wywoływały skojarzenia raczej z odbywającym się tydzień wcześniej Intel Extreme Masters niż z Avangardą czy Animatsuri.<br />
<br />
<a name='more'></a>Pyrkon odbywa się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, czyli tym samym miejscu co między innymi Poznań Game Arena. W tym roku festiwal objął siedem hal - noclegową, gastronomiczną, panelową, gierkową, planszówkową, wystawową i targową. Jako że konwent odbywa się tuż obok dworca centralnego i centrum handlowego, to nie do końca rozumiem sens sprzedawania żarcia na miejscu, ale widocznie nie doceniam bliskości i wygody. Noclegu też nie miałem okazji przetestować, ale słyszałem o co najmniej kilku kradzieżach - największej obok braku higieny zmorze konwentów. Część wystawowa dzieliła miejsce ze sceną, na której odbywały się największe panele i spotkania z najpopularniejszymi twórcami. Sama wystawa obejmowała kilka obrazów oraz budkę HBO promującą Grę o Tron, w której można było sobie zrobić zdjęcie. Część planszówkowa to już standard na tego typu wydarzeniach - dziesiątki stołów i krzeseł, setki gier do wypożyczenia i trzy dni na to, żeby się z nimi zapoznać. Myślę, że z odpowiednim towarzystwem sama ta sala jest wystarczającym powodem do przyjechania - w końcu w cenie wejściówki dostajemy możliwość zagrania w kilkanaście gier, z których każda może kosztować kilkaset złotych.<br />
<br />
W części targowej mieszali się dystrybutorzy planszówek, wydawnictwa komiksów i książek, sprzedawcy chałupniczo wykonanych koszulek z memami i stoiska sklepów internetowych z wszelkiego rodzaju gadżetami. Można było też sobie kupić gotowe elementy cosplayów, wśród których w tym roku królowało Attack on Titan. Przebrań z SnK było więcej nawet niż z nieśmiertelnego Naruto czy coraz popularniejszego LoLa, nie wspominając o całej masie toreb czy koszulek z logiem Recon Corps. Skoro mowa o cosplayach, to była ich cała masa - na Pyrkonie pojawiły się postaci z kreskówek, komiksów, filmów, gier i oczywiście anime. Oprócz tego miasteczka grup "rekonstrukcyjnych". w tym średniowieczne namioty i post-apokaliptyczne obozy. Warto też wspomnieć, że wśród nie-przebranych ludzi panowało bardzo duże zróżnicowanie. Konwenty nadal kojarzą się wielu z nerdami w koszulach i sweterkach oraz przedstawicielami subkultur, za to wśród uczestników Pyrkonu nie brakowało "zwyczajnych" ludzi, nie wspominając o tym, że było całe mnóstwo dziewczyn. Mówię o tym nie dlatego, że jakoś bardzo nie lubię kolesi w glanach czy fedorach, ale wiem, że ich poczucie humoru i styl bycia mogą niektórym przeszkadzać, zwłaszcza kiedy stanowią znaczną większość uczestników. Zawsze lubiłem konwenty jako coś, co przyciąga ludzi z różnych grup społecznych i pochodzeń, pozwala poznać ludzi, z którymi nie łączy cię nic oprócz hobby. Dlatego bardzo się ucieszyłem widząc, że konwenty przestają być klubami dla dziwaków, a stają środowiskiem, w którym faktycznie każdy może się poczuć normalny.<br />
<br />
Część gierkowa niestety prezentowała typowe problemy tego typu wydarzeń - tłok, zamieszanie i problemy z organizacją. Chciałem wziąć udział w turnieju Hearthstone i dopiero na miejscu się dowiedziałem, że zapisało się więcej osób niż było miejsc i najwyraźniej się nie załapałem (mimo maila, który twierdził inaczej). Zapisałem się na turniej Osu! i przez półtorej godziny nie dowiedziałem się o której gram i w końcu przegapiłem swoją kolej. Podobna sytuacje miały miejsca na wszystkich otwartych turniejach, jedynie do LoLa, SC i Doty organizatorzy podeszli w miarę poważnie. Granie na zlocie to całkowicie inne uczucie, niż u siebie w domu, więc trochę żałuję, że jedyny turniej w jakim wziąłem udział to Injustice (w które dość szybko przegrałem). Wybór gier był spory, a do tego nie wszystko było zarezerwowane na turnieje - było wiele stanowisk do tzw. wolnego grania, jakiś developer prezentował swoje produkcje i ponoć była nawet szansa przetestować Oculus Rifta. Tym bardziej szkoda, że zabrakło lepszego systemu zapisów i przekazywania informacji uczestnikom - uczestnictwo w turnieju to świetna zabawa i byłbym wdzięczny, gdybym nie musiał kilka godzin siedzieć i pilnować, czy nie przegapiłem swojej kolejki.<br />
<br />
Na panelach byłem niewielu. Nie znałem większości z zaproszonych autorów, a konwentowe dyskusje na temat ulubionych filmów czy książek nie do końca mnie interesują - rzadko skupiają się na analizie samego dzieła, a częściej na wymienianiu ciekawostkami, ulubionymi cytatami czy fanowskimi teoriami. W efekcie zaciekawiły mnie tylko 3 punkty programu - spotkanie z Demem, panel jutuberów i panel dziennikarzy growych. Na Demie były tłumy, a jego występy i panele już widziałem, więc postanowiłem odpuścić. Spotkanie jutuberów to chyba jakaś polska osobliwość, bo o czym mają tacy gadać? Każde z nich robi filmiki o innej formule i tematyce, jedyne wspólne tematy to zarobki, popularność i ewentualnie podejście do twórczości - coś o czym niezręcznie gadać i niekoniecznie ciekawie słuchać. Temat nieźle podsumował Koza z pyta.pl rok wcześniej na podobnym panelu, nabijając się z "nieśmiesznych panów, którzy myślą, że są śmieszni". Zauważył, że kiedy ktoś z pozostałych prowadzących się odzywał, to nikt się nie śmiał, publiczność siedziała znudzona. W końcu co ich obchodzą zarobki jutuberów czy jak to jest być gwiazdą internetu, skoro prawdopodobnie żaden z nich nie będzie miał popularnego kanału na YT - a nawet jeśli, to raczej nie dlatego, że był na jakimś panelu. Chociaż tegoroczny skład wyraźnie różnił się od poprzedniego (postawiono raczej na twórców filmików o grach), to jedynie Dem zdawał się widzieć, że nikt na te panele nie przychodzi słuchać o żywocie twórcy internetowego wideo, tylko zobaczyć jak ich ulubieni internetowi celebryci gadają ze sobą i się wygłupiają.<br />
<br />
Zostaje nam panel o stanie dziennikarstwa growego, który był najciekawszym punktem programu, ale nadal pozostawiał sporo do życzenia. Niestety główne tematy rozmowy to rzeczy, o których każdy zainteresowany tematem pewnie wielokrotnie czytał - inflacja ocen, śmierć drukowanych pism, narzekanie na wypieranie tekstów przez video, oraz jak to jest z tą dziennikarską rzetelnością w momencie, kiedy reklamy na serwisach growych wykupują głównie wydawcy i dystrybutorzy gier. Sam miałem nadzieję sprowokować jakąś ciekawą odpowiedź, pytając po co nam dziennikarze growi w erze jutuba i blogerów-pasjonatów, którzy mogą się całkowicie poświęcić temu, co ich interesuje, a nie temu, co będzie się klikać. Niestety, jak na mój gust, to odpowiedź była mocno wymijająca. W podobny ton uderzył Wojciech Mroczek z GOG-a, który przyznał, że ruch na ich stronę internetową przychodzi w ponad 50% z 4chana i reddita, a w 5% z IGNów, Polygamii itd. Prowadzący potraktowali to raczej jako dowód na to, że nikt ich nie przekupuje żeby dawali wysokie oceny, bo zwyczajnie się to nie opłaca, niż jako sygnał na zanikającą potrzebę portali o grach. Nie wiem na ile było to wszystko robienie sobie PR-u, a na ile po prostu jedyny sposób w jaki można dyplomatycznie odpowiedzieć na tak zadawane pytania. Nie dowiedziałem się zbyt wiele z panelu, ale raczej nie żałuję wzięcia udziału.<br />
<br />
Przyznaję, że w gruncie rzeczy na Pyrkonie bawiłem się nieźle - wystarczająco, żeby po powrocie poczuć post-konwentowego bluesa. Ale sądzę, że bawiłbym się jeszcze lepiej przy lepszej organizacji strefy gier. Liczę na to, że w przyszłym roku łatwiej będzie zorganizować sobie dzień tak, żeby nie przeciekł przez palce pozostawiając uczucie zmarnowania czasu.Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-7689513635243168922014-04-06T15:37:00.000+02:002014-04-06T15:37:04.570+02:00Free to Play<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.moviecricket.com/wp-content/uploads/2014/03/free-to-play-the-movie.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.moviecricket.com/wp-content/uploads/2014/03/free-to-play-the-movie.jpg" height="112" width="200" /></a></div>
Hej dzieciaki! Lubicie (dotę) ESPORTY? Chcecie wiedzieć, jak wygląda życie CYBERATLETY (grającego w dotę)? Zastanawiacie się, jak profesjonalni gracze radzą sobie z rodzicami, którzy nie rozumieją ich pasji i każą siadać do książek? Wiedzieliście, że na Ukrainie też mają komputer (ale tylko jeden)? Nie chcielibyśmy was odrywać od grania (w dotę), ale Free to Play to film, który koniecznie musicie obejrzeć!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Free to Play to dokument autorstwa Valve o pierwszym The International, organizowanym przez nich corocznym turnieju w Dota 2. W 2011 nie była to jeszcze publicznie dostępna gra, ale jej wierność względem oryginału pozwoliła drużynom z pierwszego Defense of the Ancients bardzo szybko przyzwyczaić się do nowej platformy i zaprezentować ją światu w rozgrywce o milion dolarów. Sama ta kwota była czymś wystarczającym, żeby zwrócić uwagę wielu graczy na gatunek nie dorastający dotychczas popularnością Counter-Strike'owi czy StarCraftowi (a przynajmniej poza Chinami).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Warto wspomnieć, że pula nagród poszła z kieszeni Valve, podobnie jak budżet filmu FTP. Łatwo zrozumieć, że to były wydatki marketingowe - nic tak nie przyciąga uwagi kochających rywalizację graczy jak duże nagrody pieniężne, a nic tak nie zakochuje ludzi w rywalizacji jak filmy dokumentujące życie i rozgrywki najlepszych w swoim fachu. Oczywiście nie musi to oznaczać nic złego, The International jest powszechnie uważany za jeden z najlepszych turniejów dzięki swojej skali, dbałości o szczegóły, przygotowaniu i luźnej atmosferze. Wizerunek turnieju Valve pozostawia zatrudnionym komentatorom i prowadzącym, dając dość luźne wytyczne na temat tego, o czym mogą mówić, a o czym nie - znacznie mniej krępujące, niż np. te, które Riot stosuje wobec swoich pracowników.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z filmem jest nieco gorzej. Już na początku dowiadujemy się, że podobno 10 lat temu nie było prawie czegoś takiego jak granie rywalizacyjne (QuakeWorld wyszedł w 1996, StarCraft w 1998, Super Street Fighter 2 Turbo w 1994, a rok później Street Fighter Alpha, nie wspominając o Doomie z 1993). Komentatorzy opowiadają o tym, jak brali udział w turniejach o kratę piw, a eksperci ogłaszają online mesjaszem grania rywalizacyjnego (amerykańskie arkejdy przewracają się w grobie). Oczywiście kiedy się da, to Valve "uczciwie" chwali się swoim sukcesem - np. porównując największe pule nagród na przestrzeni lat, z których Internationalowa jest wyraźnie największa. Ale przez większość czasu sugerują, że wszystko przed Dotą 2 to tylko gierki komputerowe, a dopiero teraz mamy prawdziwą rywalizację. Może było to przekazane w takim stopniu, że mógłby to przełknąć fan LoLa czy SC2, ale sądzę, że gracze w FPSy czy bijatyki mocno zgrzytali zębami przy tych fragmentach filmu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co Free to Play oferuje poza Dota-propagandą? Niewiele. Turniej prezentowany jest nam z perspektywy trzech graczy - Amerykanina Feara grającego w europejskiej drużynie Online Kingdom, Ukraińca Dendiego z Natus Vincere i Singapurczyka hyhy z Team Scythe. Każdego z graczy poznajemy bardzo pobieżnie, zazwyczaj na jednej płaszczyźnie. Dendiego jako mieszkańca biednej Ukrainy, utalentowanego i wesołego człowieka, który postanowił poświęcić się grom. Fear służy chyba głównie jako punkt odniesienia dla amerykańskiego widza, prezentując typowe problemy i zmartwienia profesjonalnego gracza - czyli czy warto poświęcić na to swoje życie, jak się z tego utrzymać, co powiedzą rodzice? hyhy jest postacią tragiczną, kolesiem tęskniącym za swoją dziewczyną, próbującym połączyć naukę z graniem, niezrozumianym przez swoich rodziców i nie mogącym polegać na członkach drużyny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Narracja filmu jest dość niejasna, a momentami wręcz dezorientująca. W trakcie meczu finałowego Na'Vi dowiadujemy się, że Dendi nauczył się cierpliwości wędkując z ojcem, który zmarł na raka kilka lat wcześniej. OK? Przed swoją przegraną hyhy pokazuje miejsce, w którym pracuje jego ojciec, który nie ma wykształcenia i bardzo mu zależy, żeby jego syn je miał. Po przegranej Feara dowiadujemy się, że matka wychowywała go sama i przez to, że nie chciał przestać grać, to kazała mu się wyprowadzić. Hm. Dlaczego nie dowiedzieliśmy się tego wcześniej, albo nie był to przynajmniej jakiś wydzielony segment? Fragmenty relacjonujące gry są bardzo krótkie, widzimy w nich nie tylko samą rozgrywkę, ale przede wszystkim reakcje komentatorów i graczy. I mimo to musimy podzielić dramę i poupychać ją tak, żeby widz nieznający Doty się przypadkiem nie znudził? Np. wątek ojca Dendiego, może należałoby go zbudować na początku filmu i pozwolić mu się rozwinąć? Najpierw tylko wspomnieć o tym, że Danil nie ma ojca, później dodać, że lubił z nim wędkować, a w trakcie finału przypomnieć o tym i dodać, że to go nauczyło cierpliwości? Może pozbierać historię hyhy do kupy i wyciągnąć z niej jakieś wnioski, co granie mu w życiu dało, co zabrało, co by poradził ludziom w podobnej sytuacji? Na pewno byłoby to ciekawsze, niż patrzenie jak z dumą mówi o tym, że można polegać tylko na sobie, a potem jak narzeka na swoją drużynę w trakcie gry.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najbardziej w całym filmie zaciekawił mnie jeden z nielicznych wątków pobocznych - Chiny. Temat tego, jak wygląda progaming na zachodzie jest chyba dość dobrze znany - rodzice woleliby, żeby ich dzieci skupiły się na nauce, a dzieciom marzy się wygrywanie w turniejach i zarabianie na tym. Zależnie od tego ile jest turniejów w grę w którą grasz i jak dobry jesteś, masz niewielką szansę na spełnienie tego marzenia. Chociaż sponsorów i organizatorów jest coraz więcej, to nadal jest to bardzo ryzykowna ścieżka kariery. I wszyscy wiedza, ze nie mamy startu do Azji, gdzie Dota czy StarCraft faktycznie są traktowane tak samo jak "prawdziwe" sporty. Tylko co to dokładnie znaczy? Konkretów na temat azjatyckich graczy i drużyn brakuje, a zwłaszcza w tak przystępnej formie w jakiej dostajemy Free to Play. W filmie jest kilka nagrań z chińskich turniejów, do tego manager jednej z drużyn przyznaje, że Chińczycy bardzo poważnie podchodzą do reprezentowania swojego kraju - jeśli ktoś przegra na zagranicznym turnieju i dostanie trofeum za miejsce inne niż pierwsze, to nie przywozi go ze sobą tylko wyrzuca do śmieci na lotnisku. O tym chciałbym się dowiedzieć więcej: na ile jest to postawa na pokaz, a na ile coś, w co faktycznie wierzą gracze? Jak to wpływa na ich poziom gry? Jak wygląda ich życie, jaki wpływ na nie mają sukcesy bądź porażki w turniejach? Jak odkrywają swój talent i jak udaje im się zaprezentować go profesjonalnym drużynom, jak się pod tym względem różnią od zachodnich graczy? Nie zrozumcie mnie źle, Dendi jest w miarę ciekawą postacią, z historii hyhy też można by wyciągnąć jakieś wnioski, ale to, co mogłoby uczynić ten film naprawdę ciekawym, to jeden z chińskich graczy jako główna postać zamiast Feara.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Moje dwa ulubione dokumenty okołogrowe to 100 Yen: The Arcade Experience i The Smash Brothers. W porównaniu z nimi Free to Play nie oferuje widzowi prawie nic - ani pełnej, szczegółowo opisanej historii, ani prawdziwych emocji, ani wglądu w samą rozgrywkę. Zamiast opowiedzieć na czym polega Dota i co tak przyciąga do niej graczy i widzów, to gra zostaje nam podkolorowana przy pomocy klipów zrobionych w Source Filmmakerze, odwzorowujących wydarzenia z potyczek turniejowych. Oczywiście nie pomaga fakt, że MOBA to jeden z najbardziej nieprzystępnych, nieczytelnych i nielogicznych gatunków gier - ale znaczna część filmu ma miejsce na samym Internationalu i twórcy w ten czy inny sposób próbują połączyć rozgrywki turniejowe z wątkami osobistymi bohaterów... Które też nie są przesadnie ciekawe. To po prostu nudny, płytki film. W dodatku rażący przekłamywaniem bądź przemilczaniem historii w taki sposób, żeby jak najbardziej zwiększyć prestiż i popularność Doty 2. Nie powiem, żebym żałował tej godziny spędzonej na oglądaniu, ale przykro mi na myśl o ludziach, którzy zobaczą ten dokument, a nie obejrzą Smash Brothers. Jeśli koniecznie chcecie coś o MOBAch, to CLG Documentary (w wersji reżyserskiej) ma dużo prawdziwsze emocje i ciekawiej przedstawia zarówno graczy jak i samą grę. FTP przy swoich nielicznych zaletach nie dorasta do poprzedzającego je hajpu.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-79153344295798832362012-12-05T20:12:00.000+01:002013-04-15T18:12:18.301+02:00Odpad Dźwiękowy no. 4 - Ogólnopolski Zjazd Gimnazjum<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s1600/cover.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="80" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s200/cover.png" width="80" /></a></div>
<span style="background-color: white; color: #222222; font-family: inherit;">2 grudnia w Hydrozagadce Dem dał swój pierwszy stand-up - sztukę bardzo popularną w Stanach Zjednoczonych, ale niekoniecznie w Polsce. Występ był czymś, czego można się było spodziewać - Jakub nie próbował wymyślić "gatunku" na nowo, tylko zrobił to na typowo zachodnią modłę, jedynie sama zawartość była w jego abstrakcyjnym stylu. Osób była masa, oczywiście o 1200 z fejsbuka nie było mowy, ale klub był wypełniony po brzegi, a stojących na zewnątrz w kolejce ponoć nie brakowało do samego końca.</span></div>
<div style="text-align: center;">
<a href="http://archive.org/download/OdpadDzwiekowyNo.4/odpad4.mp3"></a><br />
<a name='more'></a><a href="http://archive.org/download/OdpadDzwiekowyNo.4/odpad4.mp3">» pobierz odcinek 4 «</a></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="background-color: white; color: #222222; font-family: inherit;">- Wydarzenie mógłbym ująć w trzech zdaniach, oznajmującym, pytającym i rozkazującym. "Dębski śmierdzisz", "Co tam u kota Daytona?" i "Powiedz coś o inwalidach",</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><span style="background-color: white; color: #222222; font-family: inherit;">- Występ był całkiem zabawny, w podobnej formule co jego filmiki na YouTube, ale z nowym materiałem i trzema sprawnie opowiedzianymi historiami,</span></span></div>
<div style="background-color: white; color: #222222;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">- Jednak Dem zdaje się wpadać we własną pułapkę. Jego filmiki przyciągają poczuciem humoru które jest na swój sposób (ryzykowne stwierdzenie) subtelne. Jakub jest w nich stosunkowo cichy, mówi spokojnie, niemalże monotonnie, a emocje rzecz jasna pojawiają się, ale nie jesteśmy nimi atakowani tak jak w większości materiałów komediowych obecnie. Jednak ludzie oglądając te filmiki wiedzą, że im się podoba, ale nie rozumieją dlaczego. Najbardziej oczywistym dla nich wytłumaczeniem jest, że chodzi o losowość, więc biorą te śmieszne teksty (bo sami nie potrafią żadnych wymyślić) i powtarzają w kółko. Stąd "Dębski śmierdzisz" i "Scooby-Doo" wypowiadane w absolutnie każdym możliwym kontekście (bez kontekstu zresztą też). Stąd wieczne proszenie "Deeeem zrób coś o kocie Daytonie bo ostatnio jak zrobiłeś o kocie Daytonie to było śmieszne", i weź im wytłumacz, że to nie kot Dayton był śmieszny, tylko żart Dema był śmieszny. I co prawda jest jeszcze trochę zabawnych rzeczy, które może wymyślić na ten temat, ale znacznie lepiej dla nas wszystkich byłoby zostawić mu wolną rękę, bo człowiek o tak bogatej wyobraźni nie powinien się ograniczać,</span></div>
<div style="text-align: justify;">
- W zasadzie z wpadaniem we własną pułapkę chodziło mi raczej o to, że z pewnego powodu występ wydawał mi się momentami trochę nudny. Bawiłem się dobrze, ale doznałem uczucia "zmęczenia materiałem". Szczególnie zwróciłem na to uwagę, kiedy skończył się występ i Dem zaczął odpowiadać na pytania. Albo ludzie bardzo starali się wejść w klimat i rzucać żartami w stylu występującego (nieudolnie), albo zadawali mniej lub bardziej poważne pytania i Jakub musiał się starać jakoś na nie odpowiedzieć w swoim stylu, co dało dość nieprzyjemny w odbiorze efekt. Szczególnie widać to było przy pytaniu o jego datę urodzenia, najpierw przeciągał i przeciągał, aż w końcu nie wiedząc co odpowiedzieć po prostu ją podał,</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zmierzam do tego, że ciągłe bycie "w roli" jest na dłuższą metę męczące dla odtwarzającego i dla odbiorców. Do tego ludzie nie zawsze dostrzegają kiedy Dem przeskakuje z roli do roli (być może ja też nie, ale czasem mówi o tym wprost) i miesza im się przez to, które opinie są zmyślone, a które "prawdziwe". W efekcie dochodzi do niezgrania i nieporozumień,</div>
<div style="text-align: justify;">
- Nawiasem mówiąc wspomnę, że moim zdaniem Dem ma mnóstwo ciekawych obserwacji na różne tematy, które przykrywa różnymi rolami ("Jestem niezadowolony z czegoś? Niech powie o tym moja cyniczna postać. Jestem czegoś ciekaw? Będę grał łatwowiernego idiotę", i tak dalej), ale zdecydowanie to nie one się "sprzedają". Sądzę, że abstrakcja i zabawa formą nadal będą grały w jego produkcjach pierwsze skrzypce, a opinie będą albo bardzo dobrze zakamuflowane, albo sprawiały wrażenie bycia nie na swoim miejscu, jak to czasem miało miejsce w komiksach (dziwnie się czułem odnajdując odniesienia popkulturowe w całkowicie abstrakcyjnej, bezsensownej historii),</div>
<div style="text-align: justify;">
- Zastanawiam się, czy fenomen Dema nie skończy się ledwo po tym jak się zaczął. Co prawda kiedyś usłyszałem, że nie jestem dobrym przykładem na nic, i tego się trzymam, ale jednak przewiduję, że możemy się spodziewać albo robienia dalej tego samego i dużej rotacji fanów (nowi będą przychodzić cały czas, ale upowszechni się postawa "kiedyś Dem był zabawny, teraz jest nudny i robi wszystko pod gimnazjum"), albo jakiegoś dużego zwrotu w "karierze", być może zamknięcia "Ogarnij się" po którymś sezonie i skupienia na innej serii, którą w międzyczasie wymyśli,</div>
<div style="text-align: justify;">
- Tak czy inaczej kibicuję Demowi ponieważ jest jedną z nielicznych "gwiazd YouTube'a" o których można powiedzieć, że są solidne, zabawne i sprawiają wrażenie uczciwych. No i jakby nie patrzeć swoim występem współtworzy polski stand-up (wcześniej był chyba tylko Abelard Giza), być może dzięki jego talentowi i zaangażowaniu uda się w Polsce stworzyć coś takiego jak "zawód: komediant", o czym raczej ciężko było choćby marzyć dotychczas. Powodzenia Jakub, i oby moje przewidywania się nie spełniły (te o wypaleniu, nie te o rozwoju komedii).</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-23191069750458088412012-12-05T03:17:00.004+01:002014-03-30T03:15:56.767+02:00Drunken Whaler<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://24.media.tumblr.com/tumblr_md74txHGcu1r40j94o1_cover.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" src="http://24.media.tumblr.com/tumblr_md74txHGcu1r40j94o1_cover.jpg" height="200" width="200" /></a></div>
Nie jestem jakiś szczególnie krytyczny wobec muzyki i dość często zdarza mi się mieć zajawkę na jakiś zespół, gatunek czy konkretny kawałek, ale przysięgam, że dawno mnie nic tak nie przykuło do fotela jak promujący grę <i>Dishonored</i> utwór "<a href="http://www.youtube.com/watch?v=iVlVyi9rKDo">Drunken Whaler</a>". Ciary na plecach, kilka godzin z utworem puszczanym w kółko i sama gra zamówiona tego samego dnia. Po prostu coś wspaniałego. Ostatni raz tak jarałem się kawałkiem z gry przy "Still Alive" z <i>Mirror's Edge</i>, a to było już ładnych parę lat temu. Sądzę, że DW stanie się podobnym klasykiem i kiedyś będzie wymieniany wśród najlepszych utworów napisanych na potrzeby gier.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
Pierwsze odsłuchanie jest zdecydowanie najlepsze, ponieważ utwór szokuje na kilka sposobów. Szybko dostrzegamy, że tekst jest śpiewany na melodię "Drunken Sailor" (w Polsce do tej muzyki śpiewamy "Morskie Opowieści"), najbardziej klasycznej szanty jaka może przyjść do głowy. Ale z samym tekstem coś jest nie tak. "Marynarz" zostaje zamieniony na "wielorybnika", ale to nie jest nawet najważniejsze. Przede wszystkim "psikusy" robione bohaterowi utworu są zdecydowanie mroczniejsze. Przestrzelenie serca kulą z pistoletu? Zostawienie na pożarcie głodnym szczurom? Pamiętam coś o zardzewiałej brzytwie, ale nie o zardzewiałym tasaku, którym pijanemu łowcy podcinamy gardło. I tekstu nie śpiewają marynarze tudzież wielorybnicy - śpiewają go dzieci. Niewinne dzieci opowiadające o tym, że za bycie niedysponowanym do służby grozi śmierć. Dlaczego mówią o tym najmłodsi? Tylko w nich zostało dość niewinności, by bezinteresownie ostrzegać przed czyhającą wszędzie zgubą? Czy może świat jest tak pełen niebezpieczeństw i cierpienia, że od najmłodszych lat zamiast wesołych piosenek o miłości i przyjaźni uczą się przestróg, które pozwolą im dożyć dorosłości? Odpowiedź nie ma tak naprawdę znaczenia - sam fakt, że utwór zadaje takie pytania nie wypowiadając ich wprost, jest godnym podziwu wyczynem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Decyzja o użyciu dziecięcego chóru bądź pojedynczych młodszych wykonawców nie jest oczywiście czymś nowym - szokowało w ten sposób już Pink Floyd w legendarnym "Another Brick in the Wall", ale znacznie bliższym przykładem jest utwór "<a href="http://www.youtube.com/watch?v=wuKx7AgHLes">Hoist the Colours</a>" z początku trzeciej części <i>Piratów z Karaibów</i>. Zbieżne są nie tylko morskie motywy, ale przede wszystkim rozpoczęcie utworu od pojedynczego, słabego, należącego do młodego chłopca głosu, który kontrastuje z sytuacją, w jakiej ta piosenka jest śpiewana. Od razu odzywa się jakiś wewnętrzny głos i mówi, że to jest niewłaściwe - ten chłopiec nie powinien się znaleźć w tej sytuacji. Czy okoliczności zmusiły go do zostania piratem? Stracił rodzinę i zostali mu tylko jej oprawcy, a teraz w dodatku musi umrzeć za ich grzechy, nie zaznawszy nigdy innego życia? A przy tym utwór jest bardzo mocny i minimalna ilość instrumentów akompaniuje coraz większej ilości coraz silniejszych głosów, które łączą się w ponure crescendo, pozostawiając odważną, świadczącą o sile ducha nawet w takim momencie, wiadomość - nigdy nie zegniemy karku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Drunken Whaler" używa tego samego kontrastu na większą skalę. Klasyczny, wesoły utwór skonfrontowany jest z ciężkim tekstem i trzymającymi w napięciu, budującymi mroczny nastrój instrumentami. Brutalna oprawa przeciwstawiona jest niewinnemu, dziecięcemu chórowi. Nawet umiejscowienie crescendo bliżej połowy niż końca utworu może sugerować, że część członków chóru nie przetrwała do końca tej historii. Wykonanie jest genialne nawet technicznie, w wysokiej jakości na słuchawkach o szerokiej scenie każdy z instrumentów brzmi brudno i okrutnie, a razem tworzą przerażającą zgraję. Nie wiem na ile celowy jest to zabieg, ale niektóre dźwięki zdają się dość wyraźnie nie zgrywać - na przykład bębny i harmonia są zmęczone, ale jednak brzmią, jakby były z jednego zestawu. Za to mocno przesterowana gitara wyraźnie nadaje ton temu utworowi, wchodząc do niego z butami i grając swoje szorstkie riffy, nie przejmując się tym, czy reszta instrumentów za nią nadąża. Całość sprawia wrażenie muzyki wykonywanej przez niezgrany, niezaangażowany zespół, który pod wpływem nastroju utworu zatraca się w nim i wkłada weń całą duszę. Sądzę, że bardzo trudno byłoby do niego zrobić teledysk nie rujnujący tego wrażenia. Copilot stworzyło po prostu rewelacyjny, nawiązujący do klasyki ale jednocześnie dodający całe mnóstwo od siebie utwór, który ciężko byłoby zakwalifikować do jakiegoś gatunku. Dark shanty? Chcę więcej.<br />
<br />
Trochę żałuję, że praktycznie odciąłem się od tzw. dziennikarstwa growego, bo co prawda śledzenie kilku serwisów zajmowało mi sporo czasu, ale nie śledzenie żadnego sprawia, że omijają mnie takie rzeczy jak trailer <i>Dishonored</i>. Gdybym obejrzał go w okolicach tegorocznego E3, zapewne byłbym nahajpowany jak nigdy na tę grę i miał okazję cieszyć się jak dziecko kupując ją i grając po raz pierwszy. W końcu część tego hajpu do mnie dotarła i podejrzewam, że <i>Dishonored</i> może stać się jedną z moich ulubionych gier. Najwyższa pora sprawdzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-43273781639975117662012-11-15T03:02:00.000+01:002012-12-01T01:36:19.774+01:00Odpad Dźwiękowy no. 3 - MFKiG 2012<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s1600/cover.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="80" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s200/cover.png" width="80" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
MFKiG spędziłem w tym roku głównie w części growej. Nie udało mi się nic wygrać (największy sukces to trzecie miejsce w turnieju Marvel vs Capcom), ale prowadzeniem streama i samym udziałem w turniejach dość dobrze się bawiłem. Mało pogadałem z tzw. komiksiarzami, ale od razu po rozdaniu nagród za turnieje na afterparty poleciałem do Hostelu Syrenka w nadziei, że coś będzie się tam działo (nic się nie działo).</div>
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://ia600803.us.archive.org/6/items/OdpadDzwiekowyNo.3/futdajw2.mp3"></a><br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: center;">
<a href="http://ia600803.us.archive.org/6/items/OdpadDzwiekowyNo.3/futdajw2.mp3">» pobierz odcinek 3 «</a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Zawsze trzeba mieć plan b, bo błędy organizatorów potrafią się dość ostro mścić,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Chociaż w sumie bardziej ucierpieli zwycięzcy turniejów SF4 i SFxT, którzy mieli lecieć do Paryża na europejskie finały (nie polecieli),</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Nie idźcie kupować komiksów z Multiversum z kolegami, bo wypatrzą i zabiorą Wam najfajniejsze,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- W zasadzie to ta Syrenka ma całkiem wygodną podłogę,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Sommersby ma 4.5%, więc jest legit,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Mam pierwszy egzemplarz Kefta II, ale chyba wiszę cwelom pieniądze. Sam komiks ma fajne momenty, ale głównie kiedy trzyma się starej formuły (jak najwięcej pedalstwa, wulgarności, zboczeństw i obrzydliwości), bo sama historia chociaż na swój sposób fajna, to nie wciągnęła,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Dziękujemy "Patrick's Irish Pub" za zorganizowanie oficjalnego afterparty po MFKiG2012, na którym nagraliśmy podcast.</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-31182862960167219042012-09-27T00:31:00.000+02:002014-04-06T16:38:02.694+02:00Jesteś Bogiem<span style="font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px; text-align: left;"></span><br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEhWTxjR1mEedNwuX2KjcdRNUE5-wxn58ens6nAipD1p2zFo3JCPiWwyQrQuLTeaG6PufLvGb8O7vL-AAgjmUMLJKeX8ymM88RKaXXy1mVyq_V6BOVyFJKtd2UviMzbbvRP68cFIBI_2wNdZCQvVRTSeuAWWz6AY-dki8yMkqgGD=" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.fwcdn.pl/po/45/45/544545/7478694.3.jpg?l=1346929039000" height="200" width="138" /></a><span style="font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px; text-align: left;"><span style="font-family: inherit;">W gruncie rzeczy jestem sezonowcem, bo cośtam o Magiku słyszałem (że rymował w Kalibrze, a potem w Paktofonice, że się zabił, no i te najbardziej znane utwory czyli plus i minus oraz Jestem bogiem), ale dopiero w ostatnim tygodniu posłuchałem całej <i>Kinematografii</i>. Natomiast w hip-hop ogółem wkręcam się już od jakiegoś czasu i filmem zainteresowałem się dość mocno, do tego stopnia, że przed premierą przeczytałem kilka dot</span><span style="font-family: inherit;">yczącyc</span><span style="font-family: inherit;">h tej produkcji wywiadów, zarówno z PFK jak i K44. Więc pewnych rzeczy się spodziewałem, a o innych miałem wręcz wyrobiony pogląd jeszcze przed obejrzeniem. </span></span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white; font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px;">Aha, będą spoilery - ale cmon, to film niemalże dokumentalny.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px;"><br /></span>
<a name='more'></a></div>
<span style="background-color: white; font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px; text-align: justify;">Przede wszystkim całość jest mega solidna. Dobre aktorstwo, udźwiękowienie, montaż. Klimat śląska i ogólnie przełomu tysiącleci oddany dobrze, na tyle na ile mogę go ocenić sam ledwo pamiętając i znając głównie z opowieści. Za to średnio mi pasują pewne rozwiązania, jeśli chodzi o scenariusz. Po pierwsze, podział fabuły między Fokusa, Rahima i Magika. Na początku film przedstawia nam całą trójkę, ale potem Magik wychodzi na główny plan i pozostali stają się jedynie tłem dla niego. Później wszyscy działają jako zespół i wątki osobiste są zepchnięte na dalszy plan, a na końcu jest to film praktycznie tylko o Magiku. Rozumiem, że z oczywistych przyczyn to Magik jest najbardziej znanym członkiem i najwięcej w związku z tym zespołem przeżył (hehehe), ale film miał być jednak o całej trójce, a Rahima od Fokusa nie mogłem rozróżnić przez pół seansu.</span><br />
<span style="background-color: white; font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px; text-align: justify;"><br /></span>
<span style="background-color: white; font-family: inherit;">
<span style="line-height: 18.200000762939453px;"></span></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px;">Szkoda też, że scenarzysta nie poradził sobie z pogodzeniem tego, że Magik był już w tym momencie legendą i dodaniem emocji do historii, co zrobił pokazując "Kinematografię" jako płytę rodzącą się w bólach. Mówię tu głównie o wspomnianej w wywiadzie przez członków Kalibra scenie, w której Magik wysupłuje ostatnie pieniądze z kieszeni, żeby wykupić jeszcze kilka minut w studiu na dogranie utworu. Przypominam, że on w tym momencie był już po pełnej sukcesów karierze z Kalibrem, ta sama wytwórnia wydałaby Paktofonikę z pocałowaniem ręki. Oczywiście sytuacja była całkiem możliwa - być może muzycy wybrali lepiej płatną ofertę i później chcąc pokazać profesjonalizm postanowili doprowadzić sytuację w studio do końca, bez przyznawania się do niedopełnienia terminu i proszenia o dodatkowe pieniądze (całkiem słusznie, co pokazała późniejsza scena). Ale zupełnie nie to wynikało z kinowego obrazu.</span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit; line-height: 18.200000762939453px;"><br /></span></span></div>
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit;"><span style="line-height: 18.200000762939453px;">
</span><span style="line-height: 18.200000762939453px;"></span></span></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit;"><span style="line-height: 18.200000762939453px;">No i nie rozumiałem do końca podejścia filmu do moheruany. Z jednej strony nie mieli oni problemu z pokazaniem, że Magik gdzieśtam jara, a z drugiej marihyłana została jakby przemilczana w końcowej części filmu. Magik zachowywał się identycznie jak Rysiek Riedel w <i>Skazanym na Bluesa</i>, był coraz większym wrakiem człowieka. Nachodził swojego producenta, stał się grzeczny, wręcz usłużny, błagał o jeszcze trochę kasy. A kiedy już się zdawało, że wszystko idzie ku dobremu, to ten nie wytrzymał. Była to dość dziwna, nie wytłumaczona całkowicie przez film przemiana - wszystko sugerowało, że to narkotyk zepsuł mu głowę, ale nie było chyba ani jednej sceny, w której zły nastrój i otępienie łączyły się z jaraniem. Na upartego można by nawet stwierdzić, że film promuje używkę. No i nie do końca rozumiem, czemu wątek z WKU, o którym ludzie z otoczenia Łuszcza mówili w wywiadach krótko po jego śmierci został kompletnie zignorowany, bo byłby znacznie ciekawszy i sensowniejszy od tego, co zdawało się popchnąć Magika do samobójstwa w filmie.</span></span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit;"><span style="line-height: 18.200000762939453px;"><br /></span></span></span></div>
<span style="background-color: white;">
<span style="line-height: 18.200000762939453px;"></span></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="line-height: 18.200000762939453px;"><span style="font-family: inherit;">Natomiast większość tego blednie przy dwóch scenach - pierwszym koncercie Paktofoniki i wcześniej, kiedy na klatce schodowej magik zarapował "plus i minus" acapella. W obu momentach miałem dreszcze (znowu nasuwa się skojarzenie ze SnB, gdzie równie mocno przeżyłem "List do M"). Do znalezienia na YT, ale jednak polecam kino.</span></span></span></div>
<span style="background-color: white;"><span style="line-height: 18.200000762939453px;">
</span></span>
<!-- Blogger automated replacement: "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEhWTxjR1mEedNwuX2KjcdRNUE5-wxn58ens6nAipD1p2zFo3JCPiWwyQrQuLTeaG6PufLvGb8O7vL-AAgjmUMLJKeX8ymM88RKaXXy1mVyq_V6BOVyFJKtd2UviMzbbvRP68cFIBI_2wNdZCQvVRTSeuAWWz6AY-dki8yMkqgGD=" with "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEhWTxjR1mEedNwuX2KjcdRNUE5-wxn58ens6nAipD1p2zFo3JCPiWwyQrQuLTeaG6PufLvGb8O7vL-AAgjmUMLJKeX8ymM88RKaXXy1mVyq_V6BOVyFJKtd2UviMzbbvRP68cFIBI_2wNdZCQvVRTSeuAWWz6AY-dki8yMkqgGD=" --><!-- Blogger automated replacement: "https://images-blogger-opensocial.googleusercontent.com/gadgets/proxy?url=http%3A%2F%2F1.fwcdn.pl%2Fpo%2F45%2F45%2F544545%2F7478694.3.jpg%3Fl%3D1346929039000&container=blogger&gadget=a&rewriteMime=image%2F*" with "https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEhWTxjR1mEedNwuX2KjcdRNUE5-wxn58ens6nAipD1p2zFo3JCPiWwyQrQuLTeaG6PufLvGb8O7vL-AAgjmUMLJKeX8ymM88RKaXXy1mVyq_V6BOVyFJKtd2UviMzbbvRP68cFIBI_2wNdZCQvVRTSeuAWWz6AY-dki8yMkqgGD=" -->Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-46301136938627543972012-05-13T21:49:00.000+02:002012-12-01T01:36:03.605+01:00Odpad Dźwiękowy no. 2 - Targi Książki i Komiksu 2012<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s1600/cover.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="80" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s200/cover.png" width="80" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak co roku udałem się na Komiksową Warszawę (mimo iż komiksy drukowane czytam rzadko, a i za bywalcami takich imprez specjalnie nie przepadam). Aby tradycji stało się zadość, przygotowałem podcast relacjonujący całe zdarzenie, tym razem z gościnnym udziałem <a href="http://kokoart.net/">Konrada 'Koko' Okońskiego</a> z podobnego podcastu, <a href="http://schwing-podcast.blogspot.com/">Schwing</a>.</div>
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://ia600200.us.archive.org/11/items/Odpad_Dzwiekowy_no.2/Notatka.m4a"></a><br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: center;">
<a href="http://ia600200.us.archive.org/11/items/Odpad_Dzwiekowy_no.2/Notatka.m4a">» pobierz odcinek 2 «</a></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Komiksowa Warszawa była w tym roku jeszcze mniejsza i stała się częścią Targów nie większą i nie wyróżniającą się bardziej od wydawnictw ambasad czy drukarni,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Komiksem roku nie została Scientia Occulta,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Konrad nie wyraził zgody na bycie nagrywanym,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Pozdrawiam Mirzkę,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Kupiłem Constantine Comes Back Home, Inwektyw i Kolektyw. Ataku nie było bo był tylko w piątek, a ja byłem w czwartek i sobotę,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Muzyka w tle to młody, przystojny mężczyzna, który dał koncert na imprezie kończącej festiwal,</div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Konrad w nagraniu czyta fragment opowiadania OoO będącego częścią Inwektywu.</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-19321781105359046592012-01-05T19:27:00.010+01:002014-03-30T03:16:03.589+02:00Plan Ewakuacji<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.radioszczecin.pl/public/154/1039.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" src="http://www.radioszczecin.pl/public/154/1039.jpg" height="200" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Przez ostatnie 10 lat Cool Kids of Death roztaczało przed nami wizję pokolenia dwudziestokilkulatków wychowanych w trakcie przemiany ustrojowej, nie posiadających żadnych marzeń, ideałów czy planów na przyszłość, a za to bardzo krytycznych wobec świata. Nienawidzących tych, którym się w życiu udało, uważających obraz rzeczywistości tworzony przez media za zbyt banalny, ale nie dostrzegających, że ich życie jest banalne jeszcze bardziej. Pierwszy album określił tych ludzi, a kolejne rozwijały różne związane z nimi zagadnienia. Wszystkie płyty jednak miały ten specyficzny styl, pozwalający bez większego problemu określić wykonawców jako zespół punk rockowy. Tyle, że z tym już koniec, bo <i>Plan Ewakuacji</i> wywraca wszystko do góry nogami.<br />
<br /></div>
</div>
<a name='more'></a><div>
<div style="text-align: justify;">
Rzężące, przesterowane gitary zostały podłączone do łagodzących efektów. Zamiast przyprawiających o ciary klawiszy mamy spokojne, miłe dla ucha melodyjki. To zdecydowanie nie są stare CoolKi, ostatni album przypomina raczej coś, czego moglibyśmy się spodziewać po Myslovitz. Nie jest to dokładna zrzynka, a nawet jeśli tak, to ja tam w sumie lubię Myslovitz. Rzecz w tym, że CKOD zupełnie odeszło od swojego punkowego, pełnego agresji i nienawiści stylu. I nie tylko w muzyce.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Otwierające album "Intro" i "Chrystus" jeszcze pozwalają się oswoić z płytą, zwłaszcza drugi kawałek bardzo przypomina ich wcześniejszą twórczość, również w sferze tekstowej. Potem jednak nadchodzi "Karaibski"... I nic już nie jest takie samo. Utwór zaczyna się spokojnie, wesoło, niemal skocznie. Gitara dołącza cicho, perkusja nie jest specjalnie nachalna. Ostrowski śpiewa o pędzeniu przez życie, ale nie z typową dla niego pogardliwą, pełną wkurzenia bądź nienawiści energią, ale... Niemal życzliwie. Następny jest singlowy "Plan Ewakuacji" z melodyjką rodem z jakiejś kreskówki o Hawajach. Ktoś inny mógłby uznać ten kawałek za irytujący, ale mnie odprężył po miesiącu słuchania właściwie tylko pierwszego albumu zespołu. O następnych trzech utworach mógłbym powiedzieć to samo - muzycznie nie jest ani wybitnie, ani tragicznie. Teksty mi się podobają i fajnie brzmią, ale wolę nie podejmować się próby ich interpretowania. Albo Ostrowski zaczął pisać mniej oczywiste i jednoznaczne rzeczy, albo był to celowy zabieg dotyczący charakteru płyty, albo po prostu ja nie umiem interpretować tekstów, a dla całej reszty świata są one oczywiste - jeśli tak, to mam nadzieję, że ktoś mnie oświeci.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście potem jest coraz lepiej. "Wiemy wszystko" to nie tylko zdecydowanie najlepszy utwór na płycie, ale też coś, co w końcu daje nam jasny obraz tego, o czym jest ten album. Ostrowski cichym, ale pewnym głosem snuje wizję kręcącej się bez celu po ulicach miasta młodzieży, wkurzonej, że nikogo nie obchodzi, co mają do powiedzenia. Dopuszczają się wandalizmu, ostentacyjnie pokazują swoje wyjebanie na grającą koncert "legendę podziemia". Ale to wszystko, co mogą. Kilka przystanków dalej kończy się ich miasto i tam samym znany im świat.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
To jest właśnie "Generacja Nic". To oni kilka lat temu rzucali butelkami z benzyną i kamieniami, buntowali się przeciwko rzeczywistości. Wtedy młodzi gniewni, dziś - już nie tak młodzi i nie tak gniewni. Pozostaje rezygnacja. Młodość minęła, trzydziecha na karku, trzeba zarobić na życie, zniknęły nadzieje na wydostanie się z tego miasta, na osiągnięcie czegoś. W sumie tego się właśnie spodziewaliśmy słuchając pierwszego albumu - że tak skończą ci ludzie. I niespodzianki nie ma, bo życie to nie bajka. Nie ma też refleksji, bo nie ma komu się na nią zdobyć. Pozostaje jedynie cztero-i-półminutowa melancholia, tęsknota za tym, czego nigdy nie było i nigdy nie będzie. Uczucie, które zna wielu ludzi, również tych, którym się udało. Trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Do końca albumu muzycy trzymają się już tej konwencji - krytykują rzeczywistość, jednak nie z perspektywy dwudziestolatków bez żadnych nadziei, ale trzydziestolatków z poczuciem zmarnowania czasu. Zatem jest temat życia "Na kredyt", szybkiego tempa życia w "Pas", gdzie zamiast coś zrobić - wiecznie tylko szukamy więcej czasu na zrobienie tego. "Nie mam nic" to bardziej muzyczny przerywnik, w którym autor powtarza jedynie ten jeden wers - "Nie mam nic do powiedzenia ci". Jednak w tym akurat przypadku nie tekst gra kluczową rolę, bo zespół równie dobry jest w kreowaniu nastroju muzyką i tonem głosu wokalisty. "Złe rzeczy" są trochę bardziej ogólne i poruszają temat obecnego kreowania siebie - wybrać kilka beznadziejnych momentów z życia, przedstawić je w jak najgorszy sposób, a dlaczego? Bo "w ogromnej większości się składam z małości". Album zamyka "Wyłącz to" - jakże pasujące na możliwe, że ostatni utwór CKOD. Okazuje się, że to prawda - sława naprawdę jest męcząca, wywiady, słuchanie się później w radiu, telewizji. Autor, naturalnie, w końcu nie wytrzymuje i utwór się kończy, tak jak cały album.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Cool Kids of Death to dla mnie fenomen. Ich tekstów w żadnym stopniu nie traktuję jak prawdziwych opinii wykonawców, bardziej jako swego rodzaju satyrę. Pokazanie pewnych postaw, które tak naprawdę są w tym społeczeństwie bardzo popularne, tylko mało kto o nich mówi - bo niezależność woli się skupić na bardziej artystycznych rzeczach, a mainstream woli podkoloryzować rzeczywistość, bo szara codzienność rzadko jest w stanie kogoś zainteresować. A jednak łodzianie podjęli się tego tematu i udało im się stworzyć naprawdę dużo wartych posłuchania i przemyślenia kawałków. <i>Plan Ewakuacji</i> ma inne tempo, inny nastrój, inną energię niż poprzednie albumy, ale temat jest cały czas ten sam - i za to między innymi kocham ten zespół.</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4681317749509529206.post-51553750497362621212011-10-04T20:06:00.014+02:002012-12-01T01:35:23.904+01:00Odpad Dźwiękowy no. 1 - MFKiG 2011<div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s1600/cover.png" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="80" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_4dq6SWXNdOmCY4c5p8qT0psX2kG5pQnM_BCZFMr902p0qMnYLP4VivMvDNAn1JzBU_Irpft1kFWDp5jwqbjLm__D4i9O3K9tI1HKP0KdWHwhEuqVVajnu1ooaO01QKGGAjuaRF33Lfw/s200/cover.png" width="80" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zatęskniłem trochę za nagrywaniem własnego podcastu. Stwierdziłem, że MFKiG 2011 to dobra okazja by usiąść z mikrofonem oraz herbatą i przygotować relację z tego festiwalu. W sumie całkiem sporo się działo i uporządkowanie tego może być dla mnie korzystne. Posłuchajcie o tym, jak z mojej perspektywy wyglądała ta impreza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://ia600702.us.archive.org/16/items/Odpad_Dzwiekowy_no.1/OA1.mp3"></a><br /></div>
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://ia600702.us.archive.org/16/items/Odpad_Dzwiekowy_no.1/OA1.mp3"></a><br /></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: center;">
<a href="http://ia600702.us.archive.org/16/items/Odpad_Dzwiekowy_no.1/OA1.mp3">» pobierz odcinek 1 «</a></div>
</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Komiks Mazok publikowany w Hałabale nazywa się "Nabiał", a główna bohaterka Kla,</div>
</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- O Grywalizacji możecie poczytać na <a href="http://www.grywalizacja.pl/czym-jest-grywalizacja/">oficjalnej stronie</a>,</div>
</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- Akira Yamaoka <a href="http://twitter.com/#!/AkiraYamaoka/status/120279842062209026">zapowiedział</a>, że za rok przyjedzie ze swoim zespołem,</div>
</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
- quaz zrobił <a href="http://www.youtube.com/watch?v=NggGZCTjYQE">relację wideo</a>, SpellCaster <a href="http://kreskotok.blogspot.com/2011/10/relacja-z-mfkig-2011.html">rysunkową</a>, na kanale <a href="http://www.youtube.com/user/backdashpl">Backdash</a> można obejrzeć walki z turniejów Tekkena 6 i Mortal Kombat.</div>
</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com7