wtorek, 8 kwietnia 2014

Pyrkon 2014

Obok MFK, PGA i IEMa, Pyrkon wyrósł na jedną z największych nerdowskich imprez w Polsce. Podobnie jak Comic-Con, poznański event zaczynał od wąskiej tematyki (zajmując się tylko fantastyką), ale przez lata rozrósł się do festiwalu popkultury wszelakiej, w dodatku jednego z największych w Europie. W zeszłym roku odwiedziło go prawie 13 tysięcy osób, w tym mówi się już o 23 tysiącach ludzi. Ta liczba wyraźnie przerosła oczekiwania organizatorów - już w piątek zabrakło informatorów i gadżetów rozdawanych wchodzącym, a tłumy i kolejki wywoływały skojarzenia raczej z odbywającym się tydzień wcześniej Intel Extreme Masters niż z Avangardą czy Animatsuri.

Pyrkon odbywa się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, czyli tym samym miejscu co między innymi Poznań Game Arena. W tym roku festiwal objął siedem hal - noclegową, gastronomiczną, panelową, gierkową, planszówkową, wystawową i targową. Jako że konwent odbywa się tuż obok dworca centralnego i centrum handlowego, to nie do końca rozumiem sens sprzedawania żarcia na miejscu, ale widocznie nie doceniam bliskości i wygody. Noclegu też nie miałem okazji przetestować, ale słyszałem o co najmniej kilku kradzieżach - największej obok braku higieny zmorze konwentów. Część wystawowa dzieliła miejsce ze sceną, na której odbywały się największe panele i spotkania z najpopularniejszymi twórcami. Sama wystawa obejmowała kilka obrazów oraz budkę HBO promującą Grę o Tron, w której można było sobie zrobić zdjęcie. Część planszówkowa to już standard na tego typu wydarzeniach - dziesiątki stołów i krzeseł, setki gier do wypożyczenia i trzy dni na to, żeby się z nimi zapoznać. Myślę, że z odpowiednim towarzystwem sama ta sala jest wystarczającym powodem do przyjechania - w końcu w cenie wejściówki dostajemy możliwość zagrania w kilkanaście gier, z których każda może kosztować kilkaset złotych.

W części targowej mieszali się dystrybutorzy planszówek, wydawnictwa komiksów i książek, sprzedawcy chałupniczo wykonanych koszulek z memami i stoiska sklepów internetowych z wszelkiego rodzaju gadżetami. Można było też sobie kupić gotowe elementy cosplayów, wśród których w tym roku królowało Attack on Titan. Przebrań z SnK było więcej nawet niż z nieśmiertelnego Naruto czy coraz popularniejszego LoLa, nie wspominając o całej masie toreb czy koszulek z logiem Recon Corps. Skoro mowa o cosplayach, to była ich cała masa - na Pyrkonie pojawiły się postaci z kreskówek, komiksów, filmów, gier i oczywiście anime. Oprócz tego miasteczka grup "rekonstrukcyjnych". w tym średniowieczne namioty i post-apokaliptyczne obozy. Warto też wspomnieć, że wśród nie-przebranych ludzi panowało bardzo duże zróżnicowanie. Konwenty nadal kojarzą się wielu z nerdami w koszulach i sweterkach oraz przedstawicielami subkultur, za to wśród uczestników Pyrkonu nie brakowało "zwyczajnych" ludzi, nie wspominając o tym, że było całe mnóstwo dziewczyn. Mówię o tym nie dlatego, że jakoś bardzo nie lubię kolesi w glanach czy fedorach, ale wiem, że ich poczucie humoru i styl bycia mogą niektórym przeszkadzać, zwłaszcza kiedy stanowią znaczną większość uczestników. Zawsze lubiłem konwenty jako coś, co przyciąga ludzi z różnych grup społecznych i pochodzeń, pozwala poznać ludzi, z którymi nie łączy cię nic oprócz hobby. Dlatego bardzo się ucieszyłem widząc, że konwenty przestają być klubami dla dziwaków, a stają środowiskiem, w którym faktycznie każdy może się poczuć normalny.

Część gierkowa niestety prezentowała typowe problemy tego typu wydarzeń - tłok, zamieszanie i problemy z organizacją. Chciałem wziąć udział w turnieju Hearthstone i dopiero na miejscu się dowiedziałem, że zapisało się więcej osób niż było miejsc i najwyraźniej się nie załapałem (mimo maila, który twierdził inaczej). Zapisałem się na turniej Osu! i przez półtorej godziny nie dowiedziałem się o której gram i w końcu przegapiłem swoją kolej. Podobna sytuacje miały miejsca na wszystkich otwartych turniejach, jedynie do LoLa, SC i Doty organizatorzy podeszli w miarę poważnie. Granie na zlocie to całkowicie inne uczucie, niż u siebie w domu, więc trochę żałuję, że jedyny turniej w jakim wziąłem udział to Injustice (w które dość szybko przegrałem). Wybór gier był spory, a do tego nie wszystko było zarezerwowane na turnieje - było wiele stanowisk do tzw. wolnego grania, jakiś developer prezentował swoje produkcje i ponoć była nawet szansa przetestować Oculus Rifta. Tym bardziej szkoda, że zabrakło lepszego systemu zapisów i przekazywania informacji uczestnikom - uczestnictwo w turnieju to świetna zabawa i byłbym wdzięczny, gdybym nie musiał kilka godzin siedzieć i pilnować, czy nie przegapiłem swojej kolejki.

Na panelach byłem niewielu. Nie znałem większości z zaproszonych autorów, a konwentowe dyskusje na temat ulubionych filmów czy książek nie do końca mnie interesują - rzadko skupiają się na analizie samego dzieła, a częściej na wymienianiu ciekawostkami, ulubionymi cytatami czy fanowskimi teoriami. W efekcie zaciekawiły mnie tylko 3 punkty programu - spotkanie z Demem, panel jutuberów i panel dziennikarzy growych. Na Demie były tłumy, a jego występy i panele już widziałem, więc postanowiłem odpuścić. Spotkanie jutuberów to chyba jakaś polska osobliwość, bo o czym mają tacy gadać? Każde z nich robi filmiki o innej formule i tematyce, jedyne wspólne tematy to zarobki, popularność i ewentualnie podejście do twórczości - coś o czym niezręcznie gadać i niekoniecznie ciekawie słuchać. Temat nieźle podsumował Koza z pyta.pl rok wcześniej na podobnym panelu, nabijając się z "nieśmiesznych panów, którzy myślą, że są śmieszni". Zauważył, że kiedy ktoś z pozostałych prowadzących się odzywał, to nikt się nie śmiał, publiczność siedziała znudzona. W końcu co ich obchodzą zarobki jutuberów czy jak to jest być gwiazdą internetu, skoro prawdopodobnie żaden z nich nie będzie miał popularnego kanału na YT - a nawet jeśli, to raczej nie dlatego, że był na jakimś panelu. Chociaż tegoroczny skład wyraźnie różnił się od poprzedniego (postawiono raczej na twórców filmików o grach), to jedynie Dem zdawał się widzieć, że nikt na te panele nie przychodzi słuchać o żywocie twórcy internetowego wideo, tylko zobaczyć jak ich ulubieni internetowi celebryci gadają ze sobą i się wygłupiają.

Zostaje nam panel o stanie dziennikarstwa growego, który był najciekawszym punktem programu, ale nadal pozostawiał sporo do życzenia. Niestety główne tematy rozmowy to rzeczy, o których każdy zainteresowany tematem pewnie wielokrotnie czytał - inflacja ocen, śmierć drukowanych pism, narzekanie na wypieranie tekstów przez video, oraz jak to jest z tą dziennikarską rzetelnością w momencie, kiedy reklamy na serwisach growych wykupują głównie wydawcy i dystrybutorzy gier. Sam miałem nadzieję sprowokować jakąś ciekawą odpowiedź, pytając po co nam dziennikarze growi w erze jutuba i blogerów-pasjonatów, którzy mogą się całkowicie poświęcić temu, co ich interesuje, a nie temu, co będzie się klikać. Niestety, jak na mój gust, to odpowiedź była mocno wymijająca. W podobny ton uderzył Wojciech Mroczek z GOG-a, który przyznał, że ruch na ich stronę internetową przychodzi w ponad 50% z 4chana i reddita, a w 5% z IGNów, Polygamii itd. Prowadzący potraktowali to raczej jako dowód na to, że nikt ich nie przekupuje żeby dawali wysokie oceny, bo zwyczajnie się to nie opłaca, niż jako sygnał na zanikającą potrzebę portali o grach. Nie wiem na ile było to wszystko robienie sobie PR-u, a na ile po prostu jedyny sposób w jaki można dyplomatycznie odpowiedzieć na tak zadawane pytania. Nie dowiedziałem się zbyt wiele z panelu, ale raczej nie żałuję wzięcia udziału.

Przyznaję, że w gruncie rzeczy na Pyrkonie bawiłem się nieźle - wystarczająco, żeby po powrocie poczuć post-konwentowego bluesa. Ale sądzę, że bawiłbym się jeszcze lepiej przy lepszej organizacji strefy gier. Liczę na to, że w przyszłym roku łatwiej będzie zorganizować sobie dzień tak, żeby nie przeciekł przez palce pozostawiając uczucie zmarnowania czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz